Minari to film, który zajmuje się pewnym spojrzeniem na tak zwany amerykański sen. Bohaterem produkcji jest Jacob, Koreańczyk, który wraz ze swoją rodziną przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych w czasach prezydentury Ronalda Reagana. Mężczyźnie marzy się spełnienie swojego życiowego celu, czyli założenia farmy i wzbogacenia się na niej. Dlatego wraz z bliskimi przenosi się z Kalifornii do Arkansas, gdzie zamieszkują w mobilnym domu na kółkach. Jednak szybko okazuje się, że spełnienie marzeń obarczone jest sporymi kosztami, które wpłyną na całą rodzinę i relacje z poszczególnymi jej członkami. Reżyser Lee Isaac Chung w swoim filmie doskonale obrazuje owiany wręcz magiczną aurą amerykański sen. Twórca świetnie odziera tę kwestię z wszelkich takich pompatycznych, mitologicznych właściwości, opowiadając gorzką historię o walce o zapewnienie bytu dla rodziny. Jednak przy tym Chung zostawia dla widza pewną dozę nadziei, nie demonizuje na siłę tematu, z którym się mierzy, pozostawia pewną sferę do interpretacji. Ponadto reżyser doskonale opowiada swoją historię przez pryzmat imigrantów, którzy wyruszyli do Stanów Zjednoczonym z przeidealizowaną wizją amerykańskiego snu. Chung świetnie zderza swoich bohaterów nie tylko z brutalną, szarą rzeczywistością, ale również pięknie pokazuje różnice kulturowe, z którymi mierzą się bohaterowie. Do tego ostatniego elementu reżyser bardzo sprawnie wprowadza humorystyczny element w swojej produkcji.
screen z YouTube
Chung znakomicie miesza różne konwencje i oferuje prawdziwy, emocjonalny rollercoaster w czasie seansu. Jednak nie są to jakieś tanie, zbytnio pompatyczne zagrywki, które mają działać na widza. Wszystko to zostało wypracowane z ogromną lekkością. Chung jakby od niechcenia przechodzi z mocnego dramatu rodzinnego w komediowy styl, by za chwilę wmieszać się w komentarz społeczny dotyczący wypracowania sobie drogi życiowej w trudnych warunkach. Reżyser ciężkie, gorzkie tony bardzo sprawnie przeplata z lekkimi, humorystycznymi scenkami, które doskonale komponują się ze sobą. Nie ma żadnych zaburzeń tempa narracji, wszystko działa bardzo płynnie. Chung oferuje pełny pakiet emocji. Ta produkcja wzrusza, daje do myślenia, bawi i oczyszcza umysł. I na szczęście te emocje nie gryzą się ze sobą, stanowią doskonałą symbiozę. Ten silny ładunek emocjonalny byłby niemożliwy do przekazania, gdyby nie znakomicie dobrana obsada. Znany z The Walking Dead Steven Yeun mocno odchodzi od swojej najbardziej znanej kreacji. Udowadnia, że świetnie czuje się również w bardziej stonowanych rolach, opartych znacznie bardziej na psychologii postaci. Aktor potrafi zagrać w filmie z wielkim spokojem, ale również odpowiednio uderzyć w mocniejsze tony. To samo tyczy się Ye-ri Han, która gra Monikę, żonę Jacoba. Aktorka używa bardziej stonowanych środków wyrazu, jednak potrafi podbić emocjonalny ładunek w pewnych scenach. Dynamika tego duetu jest bardzo dobra. Właściwie każdy członek obsady wnosi coś wyjątkowego do tej produkcji. Chung przeprowadził naprawdę znakomity casting. Jednak mam swoich faworytów. To duet Alan S. Kim i Yuh-Jung Youn, wcielający się odpowiednio w małego Davida, syna Jacoba i Moniki oraz jego babcię Soonję. Wnoszą oni taki rodzaj szczerego, niewymuszonego humoru do produkcji, tworzącego szczery uśmiech od ucha do ucha, ale również potrafią z odpowiednią energią przekazać te gorzkie emocje. Bardzo przyjemnie ogląda się każdą scenę z ich udziałem. Minari spokojnie wpisuje się w gatunek, który nazywam małe, wielkie filmy. To produkcja bardzo życiowa, słodko-gorzka, która zostaje na długo pod powiekami po seansie. Przy okazji powoduje taki przyjemny emocjonalny chaos w głowie. Ode mnie 9/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj