Wbrew pozorom luźny wątek rywalizacji Lou z McGarrettem jest najlepszym elementem tego odcinka. Trochę w tym humoru, głupkowatości i lekkości, jaka w Hawaii Five-0 wychodzi dobrze - tak samo jak nowa przyjaźń Kono z adoratorem, który dość niezręcznie próbuje ją poderwać. Pozwala to zapomnieć na chwilę o niedociągnięciach fabularnych i innych wadach serialu.
Sprawa odcinka początkowo wydaje się interesująca. Jest prowadzona sprawnie, ciekawie i z dobrą dynamiką. Kiedy jednak twórcy wyjawiają, że chodzi tutaj o młodych terrorystów będących pod wpływem siepaczy Al-Kaidy, którzy wyprali im mózgi ideologią, wszystko siada. Przede wszystkim wyparowuje sens wątku, gdyż nawet przez chwilę nie czuć zagrożenia, że ta bomba gdzieś jest i może wybuchnąć. Zamiast tego scenarzyści skupiają się na poruszaniu tematyki dość ważnej w naszych czasach - dualizmu ideologii. Argumenty islamskich terrorystów wydobywające się z ust amerykańskiej blondynki kontra fanatyczny patriotyzm McGarretta - sam pomysł może jest godny uwagi, ale jego realizacji daleko do bycia udaną. Widać zbyt wielkie oparcie na ogólnikach, pozbawienie wątku emocji i traktowanie elementów ideologii w kategorii banałów. Twórcy w ani jednej scenie nie potrafią przekonać do motywów terrorystki, rzucając sztampowymi hasłami o walce z wrogami islamu.
[video-browser playlist="633733" suggest=""]
Żołnierzom walczącym w Afganistanie czy Iraku na pewno należy się szacunek. Niektórzy dopuszczają się heroicznych czynów i aktów poświęcenia. Pokazywanie w filmach czy serialach prawdziwych weteranów to temat bardzo ryzykowny, bo porusza się na granicy przejmującego hołdu i cukierkowego banału. Twórcy Hawaii Five-0 niestety poszli w tym drugim kierunku i oferują widzom scenę, w której patos wylewa się hektolitrami, a prawdziwych emocji nie czuć w ogóle.
Hawaii Five-0 z uwagi na końcówkę sezonu powinno opierać się na głównym wątku, który będzie rozwijać centralną historię. Niestety, zamiast tego dostajemy sztampowy odcinek będący słabym zapychaczem.