Nie jestem typem widza, który śmieje się w kinie na głos. Nowy film Grzegorzka zatytułowany Moje wspaniałe życie sprawił, że czyniłem to wielokrotnie, choć nie jest to historia tak wesoła, jakby mógł zapowiadać ją tytuł.
Lukasz Grzegorzek już wcześniej udowodnił, że znakomicie czuje swoich bohaterów i doskonale wie, jaką historię chce opowiedzieć. W filmie Córka trenera przedstawił presję rodzica związaną z wychowaniem i przygotowaniem dziecka do dorosłego życia, a także perspektywę drugiej strony, która pod płaszczykiem dobrych intencji doświadcza morderczego treningu. To, co Moje wspaniałe życie łączy z Córką trenera, to niezobowiązujący komediodramat, snucie opowieści z humorem zabarwionym gorzką prawdą o życiu. Okazuje się bowiem, że tytułowe życie nie jest jednak tak wspaniałe. W nowej produkcji Grzegorzka dostajemy kino z kapitalnymi dialogami i koncertem niesamowitości prezentowanych przez Agatę Buzek.
Bohaterką filmu Grzegorzka jest tym razem kobieta, która stara się być dobrą córką, wyluzowaną matką i lubianą nauczycielką. Joanna "Jo" Lisiecka (Agata Buzek) odnajduje się w wielu narzucanych lub przyjętych świadomie rolach, ale przestaje się w nich czuć dobrze. Chwile wytchnienia przychodzą, gdy zamienia się w palącą trawkę kochankę jednego z nauczycieli. Ktoś jednak dowiedział się o jej tajemnicy. Wyjawienie prawdy może wywołać trzęsienie ziemi, którego wolałaby uniknąć.
Przy okazji omawiania nowego filmu Grzegorzka nie można zwyczajnie pominąć jego wcześniejszego dorobku, który dowodzi, że reżyser jest wybitnym obserwatorem nieporozumień wewnątrz rodziny. Nie ucieka jednak w skrajności, pamięta o dobrych cechach swoich bohaterów i niewymuszonym humorze, który sprawia, że jeszcze łatwiej jest nam zaangażować się w historię. Satyra w polskim kinie często podszyta jest banałem oraz ironią, a tutaj mamy świadome zabiegi i kapitalnie napisane dialogi, które mogą jeszcze lepiej wybrzmieć z ekranu dzięki świetnej grze aktorów. To wszystko sprawia, że często będziecie się śmiać podczas seansu.
Grzegorzek płynnie przechodzi od dramatu do komedii, snując swoją opowieść przy pomocy różnych konwencji. To niestety nie zawsze zdaje egzamin i są momenty, kiedy do produkcji wdziera się chaos. Czasem zaburzone zostaje tempo, jak wtedy, gdy bohaterka rozpoczyna własne śledztwo, aby odkryć tożsamość szantażysty. Konsekwentnie jednak przełamywane jest to przez zabawne sceny i dialogi, zatem nie odbiera to w żadnym wypadku przyjemności z oglądania.
Chociaż historia mocno koncentruje się na postaci granej przez Buzek, reżyser postanawia rozwinąć sytuację w jej domu, oddając głos pozostałym postaciom: Witkowi Lisieckiemu (stworzonemu z niuansów mężowi Joanny, którego gra Jacek Braciaka), Maćkowi (granemu przez Adama Woronowicza nauczycielowi higieny chowu bydła, który zakochany jest w żonie swojego szefa), a także synom (jeden wciąż się uczy, a drugi w młodym wieku został tatą). Wszyscy doskonale się uzupełniają, tworząc obraz rodziny trochę dysfunkcyjnej. Chociaż mamy tutaj zbiór bardzo różnych negatywnych cech i skrajności, to chyba jednak wszyscy zgodzą się, że nie jest to przedstawienie odrealnione i dalekie od tego, co często sami doświadczamy.
Moje wspaniałe życie nie jest filmem skupionym na piętnowaniu postaw członków rodziny. Zachęca raczej do odwagi w buntowaniu się przeciwko wpisywaniu kogoś w narzucone role i zdjęcia z siebie ciężaru cudzych oczekiwań. Grzegorzek znowu odkrywa stłumione pod skórą emocje, które w końcu muszą mieć swoje ujście. I choć decyduje się na amerykańskie zakończenie swojego filmu, to jednak chyba właśnie ta scena jest tą, której wszyscy potrzebujemy.
Recenzja pierwotnie była opublikowana w sierpniu 2021 podczas festiwalu Nowe Horyzonty.