Tytułowa Baza księżycowa nr 8 to baza wybudowana przez NASA na pustyni Arizony. Właśnie w tym miejscu szkolą się śmiałkowie, których celem jest podróż na Księżyc w nieodległej przyszłości. Warunki w bazie mają przygotować ich na to, co może czekać na powierzchni naszego satelity, a zasady są jasno i precyzyjnie określone – choć za drzwiami jest piękny i słoneczny dzień, nie można wystawić nosa na zewnątrz bez skafandra i kasku. Bohaterowie usilnie udają, że naprawdę znajdują się na Księżycu, a każdy kolejny dzień stawia przed nimi coraz nowsze wyzwania, które mają na celu zweryfikowanie, czy są oni gotowi na spróbowanie swoich sił na orbicie, czy jednak nie. Serial produkowany przez Showtime rozpoczyna się już w trakcie misji. Głównych bohaterów – Roberta Caputo (John C. Reilly), Scotta Sloana (Tim Heidecker) i Michaela Henai (Fred Armisen) – poznajemy w entym dniu przebywania w bazie. Panowie dobrze się już znają, widzimy zbudowane między nimi relacje – to trochę jak obserwowanie grupy znajomych w ich rutynowych, często nawet monotonnych poczynaniach, ściśle dotyczących szarej codzienności (wiecie: podlewanie kwiatków, choroby, wieczory przy szampanie czy zwyczajne patrzenie w gwiazdy). Między trójką panów czuć wiarygodną nić porozumienia i ja jako widz kupuję to z miejsca – aktorzy dokładają wszelkich starań by współgrać na ekranie, a każda z postaci rozpisana jest tak, by stanowić uzupełnienie drugiej. Mamy tu do czynienia (z dość typową dla gatunku komediowego) różnorodnością charakterów, która prowokuje śmieszne sytuacje – w jednej bazie zamknięci są bowiem nieogarnięty kapitan Caputo, który ma problem z dowodzeniem; lubujący się w tabelkach i wzorach chemicznych mól książkowy Henai, który ewidentnie leczy kompleksy wywołane sukcesami ojca-astronauty; i wreszcie Sloan, tata pokaźnej gromadki dzieci, którego misją jest głoszenie słowa Bożego na innym niż Ziemia ciele niebieskim). Panowie stanowią uosobienia przeróżnych stereotypów, jednak mimo że ich postaci są trochę nierozgarnięte, jeśli chodzi o radzenie sobie w rzeczywistości Moonbase 8, wszyscy wzbudzają sympatię, fajnie do siebie pasują i z łatwością można ich polubić. Nieco mniej klei się to wszystko na samej płaszczyźnie humorystycznej – pewnym problemem serialu Moonbase 8 jest jego powolne tempo i stosunkowo mało zabawnych scen. To nie standardowy sitcom, w którym co chwilę dzieje się coś głupiego, przeciwnie – typowo komediowe gagi zdarzają się rzadko, a przez większą część czasu na ekranie obserwujemy po prostu wątki obyczajowe. Na pewnym etapie można odnieść wrażenie, że twórcy zadbali o wystarczające umotywowanie postaci, że mamy jasno określone, czego w życiu szuka każdy z panów i że nie jest to grupa przypadkowych ludzi, która nie wie, co tu w ogóle robi – jednak chwilę później kolejne decyzje podejmowane przez uczestników misji okazują się tak zadziwiające, że już nie wiemy, z kim tak naprawdę mamy do czynienia, jakoś nie jest to spójne. Gdy już pojawiają się żarty, mają one zwykle związek z nieudolnością głównych bohaterów i ich dziwacznymi pomysłami, które prowokują do zastanowienia się nad pytaniem: co takie bystrzaki w ogóle robią w NASA? Trochę brakuje w tym równowagi i być może przez to jest trudno dać się porwać takiemu humorowi – czuć, że potencjał nie został do końca wykorzystany na etapie samego scenariusza. Jeśli szykujecie się na szaloną komedię, możecie się zawieść – ten serial jest dość specyficzny i na pewno nie rozbawi każdego widza. Momentami fabuła raczej się dłuży, niektóre sceny są niepotrzebnie przeciągnięte i nie wnoszą do akcji bieżącej nic (poza uczuciem szczerej niezręczności w niektórych przypadkach), a wątki są połączone na tyle luźno, że nietrudno stracić zainteresowanie tym, co się dzieje na ekranie. Produkcji brakuje wartkości, która przytrzymałaby widza przy odbiorniku na dłużej – dobra gra aktorska i scenografia w tym przypadku mogą sobie z tym wyzwaniem niedostatecznie poradzić. A skoro już o scenografii mowa, warto wspomnieć, że serial realizacyjnie dopięty jest na ostatni guzik. Akcja rozgrywa się zarówno w bazie, jak i na zewnątrz; wyraźnie widać, że to, na co patrzymy, jest autentyczne – nie ma tu efektu green screenu czy nieudanych i sztucznych zabiegów komputerowych, a cała warstwa wizualna wyraźnie jest efektem pracy rąk, za co należy się duży plus. Wszystkie rekwizyty, pomieszczenia, zakamarki pustyni wypadają po prostu autentycznie, przez co cały świat przedstawiony jest bardzo przekonujący, mocno "przyziemny" mimo kosmicznej tematyki, a to jest dużą zaletą tej produkcji. Jeśli chodzi o realizację – bez zarzutu. Moonbase 8 zamyka się w sześciu niespełna półgodzinnych odcinkach, które można obejrzeć jeden za drugim bez większego zastanowienia. To bardzo luźna komedia, przeplatana od czasu do czasu także poważniejszymi wątkami, czasem biorącymi widza z totalnego zaskoczenia (jak choćby śmierć, której nikt się w takiej produkcji na poważnie nie spodziewa). Każdy odcinek to nowy problem do rozwiązania (oczywiście rozwiązany jeszcze w ramach tego samego epizodu) i z każdym kolejnym coraz bardziej poznajemy głównych bohaterów i relacje ich łączące. Poziom tej historii na pewno jest kulturalny, a tego we współczesnych przerysowanych komediach często brakuje. Na plus także wspomniana warstwa techniczna, którą wykonano na mocną piątkę. Całość nie wykracza jednak poza typową ocenę „niezły” – do obejrzenia na raz i zapomnienia; nie zaowocowało to we mnie niczym więcej niż kilkukrotnym uśmiechnięciem się pod nosem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj