Sławny miliarder zaprasza Derby Hart, młodą hakerkę i detektyw amator, wraz z ośmioma innymi osobami do hotelu na odludziu. Ma być to niesamowita szansa na poznanie nie tylko wpływowych ludzi, ale także dawnej idolki hakerki. Sprawy niestety komplikuje tytułowe Morderstwo na końcu świata. Ten serial nie zaskakuje i zaskakuje jednocześnie. Jeśli przeczytamy gdziekolwiek opis fabuły, to od razu myślimy o tytule I nie było już nikogo Agathy Christie czy o Glass Onion. Grupa interesujących, w dużej mierze wpływowych i bogatych ludzi, wybiera się na odludzie. Wszystko oczywiście organizuje miliarder w typie Elona Muska. I jest jedna osoba, która średnio rozumie, czemu została zaproszona i co ją łączy z resztą towarzystwa. W pewnym sensie jest to już banał, bo – jak wszyscy się domyślamy – zaraz ktoś ginie i zaczyna się śledztwo. Czy warto zatem zdecydować się na seans? Warto. Jedną z ciekawszych rzeczy w tym serialu jest rola Emmy Corrin – i to nie tylko dlatego, że jest dobrze zagrana. Derby, pokazując widzowi teraźniejszość, opowiada nam także sporo o swojej przeszłości, która momentami jest równie ciekawa jak tytułowe morderstwo. Poznajemy więc naszego głównego detektywa na kilku płaszczyznach i przez to trochę zwalniamy, co w tym przypadku jest plusem. Normalnie przy produkcjach, które w jakimś stopniu bazują na motywach z I nie było już nikogo, mamy do czynienia z akcją szybką, ciągłymi zwrotami akcji i fałszywymi tropami. I oczywiście tu też tego nie brakuje. Skoki w przeszłość dodają charakteru i utrzymują nasze zainteresowanie. Będą pewnie tacy, którzy stwierdzą, że jest to niepotrzebne, ale dzięki temu mamy dwie zagadki kryminalne w jednym serialu. Kiedy więc od jednej z nich trzeba uciec, bo dzieje się za dużo lub za mało, twórcy pokazują nam drugą. Fajny zabieg, który nie pozwoli nam na przerwę w myśleniu. Wielu bohaterów popada tu w schematy, ale na razie mało o nich wiemy, więc nie podchodzę do tego zbyt krytycznie. Bill Farrah i Lee Andersen to dwójka, którą zaraz po Derby widzimy najczęściej. Harris Dickenson jest w swojej roli charyzmatyczny i tworzy fajny duet z Emmą Carrin. Czuć zaangażowanie emocjonalne, skomplikowane uczucia i autentyczność. Jeśli chodzi o Brit Marling, to nie wiemy, czy można jej ufać. Aktorsko jest więc raczej dobrze. Postacie poboczne niestety gubią nam się gdzieś w tle i trudno ocenić ich potencjał czy znaczenie dla historii. Dwie kwestie, które wkurzają: technologiczne rozważania o przyszłości i usilne stereotypowanie generacji Z. Punkt pierwszy ma być pewnego rodzaju scenerią, bo uczestnikami wyjazdu w większości są osoby, które w jakiś sposób przyczyniają się do zmian na świecie. To aktywiści, geniusze, bogacze i artyści zebrani w jednym miejscu, by dyskutować o tym, w jakim kierunku zmierza ludzkość. Problem, że ani to istotne dla historii, ani ciekawe. Robi się z tego bełkot, który ma być chyba pewnego rodzaju efekciarstwem. A wydawałoby się, że piękna, zimna Islandia i zaawansowana technologia już nam to załatwiają. Jeśli zaś chodzi o generację Z – przyznaję, że to może być kwestia czysto osobista, bo sama do niej należę. Jednak zwyczajnie nudzi mnie i trochę irytuje to, że dla twórców wszelakich filmów czy seriali cechy charakterystyczne mojego pokolenia to: kolorowe włosy, skręty, uzależnienie od technologii i fidget spinner w ręce. Jeden stereotyp to za mało, więc naturalnie… Derby dostała cały pakiet. Zbrodnie i zagadki w Morderstwie na końcu świata fajnie łączą znane, przewidywalne koncepty z nowymi pomysłami. Mamy ciekawą główną bohaterkę i równie interesującą scenerię – z jednej strony islandzkiego odludzia, a z drugiej nowoczesnego hotelu. Produkcję ogląda się przyjemnie, bo trzyma w lekkim napięciu i trochę przebudza. Zapowiada się dobrze, więc myślę, że mogę uczciwie ją polecić. Nawet jeśli wkurza Was umieszczenie w centrum wydarzeń podejrzanego w typie Elona Muska, warto się przełamać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj