Zacznijmy jednak od początku. Pierwsze 15 minut odcinka to… sitcom rozgrywający się w głowie Elliota. Brutalnie pobity haker zostaje oderwany od rzeczywistości za sprawą Pana Robota i dostaje szansę na pobyt w azylu, gdzieś pośród wizji rodzinnej wycieczki. Oczywiście, jak to bywa w tym serialu, sitcom okraszony jest raczej czarnym humorem: zamiast szczęśliwej rodzinki podkreśla się patologię, a w bagażniku miast walizek leży związany Tyrell. Nie widzę sensu wdawać się głęboko w analizę całego tego wstępu, ponieważ jego funkcja wydaje mi się jasna, szczególnie w świetle zakończenia – Pan Robot chce po prostu ochronić Elliota przed traumą. Tutaj zabiera go w ten dziwny świat sitcomu, kiedy ten cierpi, wcześniej chowa przed nim informacje o Tyrellu, które mogą być dla niego zbyt obciążające… ale z drugiej strony ciągnie go w stronę celu, którego osiągnięcie nie jest bezpieczne. I tutaj czuć zgrzyt. Czy Pan Robot jest wirusem czy firewallem? Najpewniej jednym i drugim, ale dla narracji i spójności serialu, przydałaby się wreszcie jakaś konkretna odpowiedź. Oczywiście, szaleństwo nie jest logiczne, sprzeczności są w tym wypadku normalne, ale wygląda to trochę tak, jakby twórca serialu, Sam Esmail, nie wiedział dokąd to wszystko ma zmierzać i jaką funkcję ma pełnić Pan Robot dla serialu. Poczekamy, zobaczymy – może tylko złorzeczę, a wszystko wskoczy na swoje miejsce i stanie się jasne. Niemniej jednak sitcomowe wprowadzenie, choć dość zabawne (gościnny występ… miażdży – dosłownie), raczej nie wnosi nic nowego. Widać, że Elliot zaczyna współpracować ze swoim alter ego, zaczynają się uzupełniać, a nie wypierać, ale nie przekłada się to jeszcze na realne działania. Szkoda, ale z tym pewnie poczekamy, aż główny bohater zagoi swoje rany. No url Wracając ze świata wizji na ziemię, dużo więcej Elliota w tym odcinku nie uświadczymy. Jeśli już się pojawi, to w akompaniamencie nudnych, zwyczajnie głupich gadek Raya. Litości, tak słabych monologów nie powinno się w ogóle pisać. Trochę ciekawej natomiast ma się sprawa z akcją, w jaką Darlene wplątała Angelę. Choć samo włamanie do sieci FBI wypadło bez większych emocji, to na tle innych wydarzeń przynajmniej wprowadziło dynamikę, co generalnie nadaje tempa całemu odcinkowi, jako że szósty epizod skupia się w większości na tym właśnie wątku. Cała reszta to niestety gadające głowy. Niestety, po ostatnim niezłym odcinku, znowu dostajemy chwilę przerwy. Niby coś się dzieje, ale nie dzieje się nic. Elliot rozgrywa dramę w swojej głowie, ale nie wiadomo dokąd ona prowadzi. Gdzieś w tle dalej wojuje Dark Army, ale wciąż nie mamy pojęcia jaki jest ich cel. Agentka DiPierro kupuje kanapkę i… no właśnie. Główny motyw (hack na FBI) wypada nieźle, ale daleko temu do emocjonujących włamów z pierwszego sezonu. Werdykt? Nuda, ale oglądam dalej z nadzieją, że coś się z tego jeszcze urodzi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj