Ten odcinek kształtuje schematyczność serialu Me, Myself and I, która powtarza się trzeci raz z rzędu. Twórcom najwyraźniej zależy, aby opowiadać o jakichś ważnych prawdach życiowych. Coś takiego niby ma być emocjonalnym centrum fabuły, ale ten odcinek pokazuje, że łatwo z tym przesadzić. Coś, co powinno być sercem, szybko staje się problemem, bo w tym odcinku nadaje to wydarzeniom pretensjonalności. Wszystko staje się zbyt banalne, ckliwe i oczywiste. Nie przeczę, że zarazem jest w tym jakiś urok, a wątki wzbudzają sympatię, czuć, że coś tutaj nie gra. Młody Alex dostaje kartę Michaela Jordona z autografem, a to stanowi punkt wyjścia dla fabuły w trzech okresach jego życia. Kwestia dania ładnej dziewczynie karty wychodzi zabawnie, gdy weźmiemy pod uwagę uniwersalność tego wydarzenia (każdy w życiu mógł znaleźć się w podobnej sytuacji), a szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę próby wydostania karty (wymówki wymyślane przez brata) oraz rozmowę z matką. W takich momentach serial pokazuje swoją klasę potrafiąc rozśmieszyć. To rezonuje na kolejne dwa etapy życia bohatera, które nie mają już tyle humoru, a więcej w nich życiowych prawd i ckliwości. Twórcy chcą opowiadać coś poważniejszego od zwykłej komedii, ale aby to działało to musi być coś więcej niż schematyczne mądrości pojawiające się co odcinek. W tym przypadku sprzedaż karty przez dorosłego Alexa, by zrobić coś dobrego dla córki i odzyskanie tej karty przez starego Alexa. Mamy tutaj zbyt tanie emocjonalne triki, by to mogło mieć wpływ na odbiór. Poprzednie odcinki robiły to lepiej. Me, Myself and I ma swój urok, nie brak dobrego humoru, a postacie wzbudzają sympatię. Mam jednak problem z kształtującą się schematycznością poruszania mądrości życiowej, która odziera je z ich wydźwięku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj