Wydawało się, że gorzej już być nie może. Scenarzyści udowodnili jednak, że i owszem - serial da się pozbawić wszelkiej logiki, ciągłości fabuły, zabawnych dialogów i interesujących postaci. Kompletny brak pomysłów na prowadzenie szóstego sezonu skazał produkcję na umieranie powolną i bolesną śmiercią. Ci, którzy jeszcze przy niej wytrwali, muszą czuć się dokładnie tak samo, kiedy śledzą kolejne poczynania uwielbianych niegdyś bohaterów.
W odcinku "Dead Meat" pierwszą nagrodę za pozbawione sensu i logiki zachowanie zgarnia panna Sookie Stackhouse, która nagle stwierdziła, że chciałaby związać się z... Samem! Tak, dokładnie z tym samym Samem, na którego nieobecność, problemy, a nawet istnienie nie zwracała uwagi od bardzo długiego czasu. Cóż, serce nie sługa. Drugie miejsce należy się Sarze, która odkryła w sobie talent przywódczy, a scena, w której udowadnia innej kobiecie, że ona ma zawsze rację, wędruje do czołówki rankingu najbardziej niesmacznych i żenujących w całym serialu. A bądźmy szczerzy, trochę ich już było. Miejsce trzecie to ponownie Sookie i jej monolog na cmentarzu. Czy w tym momencie wszyscy scenarzyści udali się na drzemkę?
Obóz koncentracyjny dla wampirów, który wydawał się być takim świeżym i porządnym konceptem fabularnym, zdegradowano do roli placu zabaw. Czy nie miało być tak, że powinien on budzić lęk i przerażenie? Nie wyszło. Jesscica zdobywa nową miłość, Pam zdaje się świetnie bawić, Willa i Tara pełnią rolę statystek, a Jason po raz kolejny gra rolę jedynie seksualnej zabawki. Jedynym plusem jest to, że Karolina Wydra wreszcie powiedziała więcej niż jedno zdanie i była nawet całkiem intrygująca.
Wszystkie sceny z udziałem rozhisteryzowanej Arlene i jej pocieszycieli nadają się jedynie do wycięcia. Szkoda, że Lafayette, którego historia miała potencjał, także pełni rolę bohatera, który od czasu do czasu wypowie nieistotną kwestię. Alcide przestał warczeć i pojawiła się mała iskierka nadziei, że wraca postać, którą dało się lubić. Wprawdzie wątek Sama i Nicole jest szalenie irytujący, ale istnieje szansa, że u tej dwójki będzie działo się cokolwiek - a jeśli o nich chodzi, to już coś. O wątku młodej wróżki szkoda wspominać, bo nie ma on najmniejszego znaczenia dla rozwoju fabuły.
Biil (czy też Billith), na którym miała przecież skupiać się cała linia fabularna tego sezonu, w tym odcinku na ekranie pojawia się tylko na kilka nic nieznaczących chwil. Jego postać zawodzi, nie przynosząc żadnych sensownych rozwiązań. Myślę, że końcówka odcinka miała wzbudzić większe emocje, ale raczej się nie udało, bo nikt nie będzie żałował Warolwa, który ostatnie dwa odcinki spędził przywiązany do nagrobka, oświadczając się kobiecie, której praktycznie nie zna.
Podsumowując: w Czystej krwi dzieje się źle, a najgorsze jest to, że trudno liczyć na poprawę, szczególnie iż do końca tego sezonu zostały już tylko dwa odcinki. Można się jedynie cieszyć, że tylko dwa, a nie pięć, a tak by było, gdyby ten sezon liczył standardową dla serialu liczbę epizodów. Stacja HBO zamówiła już kolejny sezon, co w tym momencie da się skomentować tylko rozpaczliwym pytaniem: dlaczego?!