Główne wątki odcinka skupiają się na miłosnych perypetiach. Odbywa się to trochę kosztem warstwy humorystycznej, która nie jest tak dobra, jak choćby w poprzednim epizodzie. Najlepiej w tym wszystkim prezentuje się wątek Adama zakochanego w dziewczynie z sąsiedztwa. Czuć humor, jest urok i wyśmienite nawiązania do słynnego filmu z lat 80. Dobrze też pokazano samego Adama, który próbuje zbierać rady od każdego i wszystko robi z mizernym skutkiem, osiągając często efekt dość komiczny.
W centrum leży jednak kłótnia rodziców, gdy na jaw wychodzi fakt, że pierścionek mamy miała poprzednia narzeczona Murraya. Ten pomysł nabiera dodatkowego wyrazu, gdy na końcu dowiadujemy się, że w istocie taka sytuacja miała miejsce w życiu twórcy serialu. Jest w tym zaledwie trochę humorystycznych scen, gdzie gagi stoją na niezłym poziomie, ale można odnieść wrażenie, że jest ich po prostu za mało i potencjał konceptu nie zostaje należycie wykorzystany. W tym miejscu jednocześnie twórcy potwierdzają zaletę The Goldbergs, która z każdym odcinkiem coraz bardziej mnie do siebie przekonuje. Chodzi o te momenty, gdy bohaterowie zdają sobie sprawę z tego, jacy są szczęśliwi, mając taką rodzinę. Są emocje, jest nutka nostalgii i tęsknoty za dawnymi czasami.
[video-browser playlist="634187" suggest=""]
Nie do końca sprawdza się relacja z Barrym, który wymyślił sobie dziewczynę z Kanady. Wątek dość przeciętny i chyba raczej skupiony na specyfice lat 80. Stanów Zjednoczonych, która może bardziej przemówić do amerykańskiego widza, identyfikującego się z takimi zachowaniami i problemami.
Piąty odcinek jest przyzwoity, ale nie tak śmieszny, jak The Goldbergs powinno być. Nadal jednak odnoszę wrażenie, że serial ten nieźle się rozwinął od emisji słabego pilota.