Hollywood od dawien dawna tworzyło dramaty sportowe (i też z innych dziedzin) oparte na faktach z życiach wybitnych jednostek. Jest to coś, co w naszym kinie praktycznie nie powstawało. Aż do teraz, bo Najlepszy to właśnie film w tym najlepszym hollywoodzkim stylu.
To zadziwiające, że Łukasz Palkowski i jego ekipa znaleźli historię człowieka, o której w naszym kraju prawie nikt nie słyszał. Jest to potwierdzenie maksymy, że życie pisze najlepsze scenariusze filmowe. Mamy tutaj wszystko to, co w takim filmie powinno się znaleźć: walka z własnymi demonami, subtelny, nienachalny wątek romantyczny, inspirujące przezwyciężanie przeciwności losu oraz świetne postacie. Całość fabuły można podzielić na dwa etapy: narkotykowy-zombie oraz sportowy. Reżyser prowadzi to sprawnie i z doskonałą równowagą pomiędzy wszystkimi elementami. Nie jest to też bowiem depresyjny dramat, ale rzecz z dużą dawką pozytywnej energii i humorem, który głównie w wykonaniu Arka Jakubika trafnie rozbawia i w odpowiednim momencie rozluźnia często gęstą atmosferę. Wprowadzenie luźniejszych momentów w taką historię zawsze jest ryzykowne, bo ważne jest wyczucie czasu. To musi trafić w punkt, by zadziałać.
Etap narkotykowy doskonale pokazuje człowieka na dnie. Palkowski świetnie sobie wymyślił, by osoby pod wpływem przyrównać do zombie. Tworzona jest iluzja, że obserwujemy żywe trupy snujące się ulicami polskiego miasta, które nie mają żadnego celu i sensu. A każdy z nich ma swoje problemy, demony i motywacje, które sprowadziły go na tę drogę. W tym miejscu wchodzi kapitalnie pomyślana personifikacja uzależnienia. Jest to pokazanie w kilku scenach, jak bohater widzi w lustrze swojego "złego siebie". Reżyser stosuje ten środek do ukazania walki z tą słabością, ale można uznać, że tak naprawdę to nie musiało być uzależnienie. Ta personifikacja oddaje walkę z każdym wewnętrznym demonem, który w tym przypadku wygląda jak zombie dzięki magii charakteryzacji. Ta cześć pokazuje człowieka, który upadł, nie ma żadnego celu ani sensu życia. Mam w zasadzie jedno "ale", czyli brak mocnego zaakcentowania przyczyn problemów głównego bohatera. Padają w filmie sugestie, dlaczego Jurek zszedł na złą drogę, ale nigdy nie są one mocniej podkreślone. Temat ledwie liźnięty, a szkoda, bo ten akcent na przyczyny doskonale dopełniłby tę znakomitą część filmu.
Nie da się ukryć, że część sportowa jest inspirująca. A to też nie jest łatwe zadanie, bo kwestie odbijania się od dna łatwo położyć łopatologią, banałami i kiczowatymi zagraniami. Coś, co często w Hollywood tworzy łzawą historię, u Palkowskiego wchodzi na teren mocnego dramatu. Nie ma tu ani ckliwości, ani silnego osadzenia na kliszach fabularnych. Wygląda to tak, jakby reżyser wziął to, co dobrze znamy z filmów gatunku, ale zrobił to po swojemu. Być może dzięki temu coś, co w Hollywood łatwo mogło być kiczowate lub jak to woli cheesy, tutaj jest przejmujące, poruszające i dające pozytywną energię. Wiecie, to jeden z takich filmów, gdy wychodzicie z sali i czujecie, że dostaliście mocne uderzenie. Wywołuje to burze wszelakich emocji od wzruszenia po właśnie taką motywacyjną euforię. Nie jest to film, po którym wyjdziemy przygnębieni, w depresyjnej zadumie, ale jednocześnie potrafi zmusić do myślenia nad tym, co zobaczyliśmy. A to jest tak naprawdę największy sukces Łukasza Palkowskiego.
Główna rola w filmie biograficznym zawsze jest trudna. Szczególnie w tak wymagającej fabule, jak tutaj, gdzie Jakub Gierszał musiał pokazać na co go stać. I pokazał. Jest jednym z najjaśniejszych punktów programu. Nie tylko przez głębię emocjonalną kreacji, ale przez prosty fakt: pomimo tego, że poznajemy go w kiepskim stanie, gdy jest wręcz antypatyczny, w pewnym momencie kibicujemy mu. Ta więź emocjonalna z postacią w takich filmach jest kluczowa dla sukcesu. Przypuszczam, że wiele osób w swoich recenzjach napisze to samo, co ja: to jest kreacja, która w Hollywood robi z aktora gwiazdę. A znamy sytuację, gdzie dzięki takim rolom rodziły się gwiazdy w amerykańskim kinie. A tak naprawdę każdy tutaj daje z siebie dużo: przekomiczny Arek Jakubik, Anna Próchniak, Magda Cielecka, Kamila Kamińska, Tomasz Kot czy w zaskakująco innej roli Artur Żmijewski. Każdy trybik tej machiny jest na swoim miejscu. A to tyczy się też kapitalnych zdjęć, dobrze dobranej muzyki (piosenki i ich tekst idealnie komponują się z obrazem) i znakomitego montażu, który w wielu momentach idealnie zazębia coś, co nie miało prawa się udać.
Najlepszy może jest sportowym dramatem biograficznym na hollywoodzkim poziomie, ale zarazem nie popełnia częstych błędów gatunku i ma w sobie coś unikalnego. Najważniejsze jednak, że doskonale działa na emocje, stając się filmem niezwykle ważnym na dwóch płaszczyznach: jako przestroga i motywacja dla ludzi, którzy walczą z własnymi demonami i nie tylko oraz jako inspirujące dzieło polskiego kina, które przypomina, że można z perfekcyjną sprawnością łączyć opowieść ważną, przystępną dla przeciętnego widza, ale zarazem głęboką, emocjonalną i inteligentną. Jest to świetne połączenie komercji z wizją artystyczną, czyli mówienie o czymś ważnym poprzez rozrywkę.
Czasem myślę, że takie skrajności nie powinny ze sobą działać i ten film nie powinien się udać. A tak dostajemy kino, o którym długo nie można zapomnieć. Na taki polski film czekałem od zawsze.