Po pierwszych dwóch odcinkach Witches of East End myślałem, że relacja Frei z Killianem jest oparta na jakiejś magii. Co prawda ani tego nie potwierdzono, ani nie zdementowano, ale wygląda na to, że jej zauroczenie jest czysto fizyczne. Trudno to zaakceptować, bo wprowadza jedynie zamęt i obniża sympatię wobec bohaterki, która powinna nad sobą panować. Problem polega również na tym, że obaj panowie o wyglądzie modeli są okropnie mdli i papierowi. Taka też jest ich relacja z Freyą - pusta i nudna. Nie widać tutaj jej uczucia wobec braci. Na plus zaliczyć należy przeszłości panów, która wydaje się interesująca. Na tym tle romans Ingrid z Adamem to zupełnie inna bajka. Momentalnie wzbudza sympatię i nie razi banałem.
Pewnego rodzaj minusem Witches of East End jest to, że postacie nie czarują tyle, ile bym chciał. Jest sporo magii, ale momentami zbyt wielki nacisk położony zostaje na wątki obyczajowe zamiast na ten przewodni, związany z tajemniczym wrogiem. Nieźle jednak prezentuje się nauka czarów, w której Ingrid zaskakuje samą siebie. Poznajemy kolejne ciekawostki na temat koncepcji magii w tym serialu, która jest oryginalna i pomysłowa. Tutaj z dobrej strony prezentuje się ciotka, która swoim luźnym sposobem bycia potrafi do siebie przekonać.
[video-browser playlist="634371" suggest=""]
Poznajemy też nowe informacje o Joannie, której przeszłość jest niezwykle interesująca. Scenka, w której wspomina różnych wrogów, pokazuje nam, że kiedyś było to podłe i wredne stworzenie, oraz zapewnia sporo frajdy. Julia Ormond mogłaby trochę rozruszać tę postać. W Joannie jest tyle sprzeczności, że powinna być ona bardziej wyrazista, a na razie jest "taka sobie". Za mało informacji dostajemy też o jej przeciwniku. Główny wątek musi nabrać dynamizmu.
Witches of East End to na razie przeciętny serial, który ogląda się nawet przyjemnie. Liczę jednak, że twórcy wykorzystają interesujący koncept i wycisną z niego coś więcej.