Nawiedzony dwór w Bly to nowy serial Netflixa będący kontynuacją Nawiedzonego domu na wzgórzu z 2018 roku. Oceniam.
Chociaż
Nawiedzony dwór w Bly można uznać za kontynuację
Nawiedzonego domu na wzgórzu to tak naprawdę w nowej produkcji Netflixa nie natrafimy na postacie znane z tego drugiego projektu. Produkcja zachowuje konstrukcję antologii, w której nowy sezon, to nowa opowieść. Tym razem bohaterką serialu jest Dani, młoda Amerykanka, która zatrudnia się jako guwernantka w tytułowej posiadłości w Wielkiej Brytanii. Jej zadaniem jest zajmowanie się na pełen etat dwojgiem dzieci, Florą i Milesem. Początkowo zachowanie podopiecznych nie budzi obaw bohaterki. Jednak z czasem w domu zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy, których Flora i Miles są częścią. Dani musi zmierzyć się z mroczną tajemnicą dworu zanim będzie za późno.
Serial jest reklamowany przez Netflixa jako horror i oczywiście sporo elementów opowieści grozy w sobie ma. Jednak twórcy pod płaszczykiem historii o nawiedzonej posiadłości podjęli się ważnych, ludzkich tematów takich jak odrzucenie, walka z przeznaczeniem czy badanie granic miłości jednego człowieka do drugiego. Przy tym serial przechodzi przez całe spektrum w obrazowaniu ludzkich emocji, od nienawiści, bólu i zagubienia przez radość, troskę i miłość. Wbrew pozorom ta straszna historia, którą możemy obejrzeć na ekranie, zostawia widzów ze ogromną nadzieją, chociaż podpartą sporą dawką smutku. I w tym emocjonalnym miszmaszu drzemie ogromna siła tej produkcji. Widz tutaj może się przestraszyć i zdołować beznadzieją wszechogarniającego mroku, jednak na koniec może również poczuć radość i naprawdę szczerze się wzruszyć. I tak właściwie jest przez cały czas trwania tego sezonu. Scenarzyści aplikują świetny rollecoaster wrażeń, który nie robi z tego serialu kolejnego horroru, jakich wiele, tylko prawdziwą, życiową produkcję, która potrafi zagrać na emocjach.
Jednak nie znaczy to, że gdy twórcy wchodzą w swoim serialu w elementy grozy, to nie jest dobrze. Wręcz przeciwnie, jest klimatycznie i czuć ten mrok, który czai się za rogiem, chociaż nie zawsze jest on podany na tacy. I właśnie o to chodzi w dobrej produkcji, która jest horrorem. Nie ma tutaj epatowania dosłownością, rzucania kolejnymi jumpscare'ami, które tak naprawdę nie straszą, czy dawania nam okropnych obrazów raz za razem. Dużo tutaj zostało zbudowane na aurze tajemnicy, graniu niedopowiedzeniem, a znane elementy kina grozy są wykorzystywane ze smakiem, bez przechodzenia w zbytnią kliszowość i wtórność. Ten serial potrafi od samego początku wciągnąć widza właśnie przez tę aurę tajemnicy. Czuć grozę, ale jednocześnie wzrasta ciekawość tego, co kryje się za tą historią przez zmyślne podpowiedzi rzucane przez scenarzystów. Ja właśnie tak miałem i chociaż niektóre momenty wydały się przewidywalne już na pewnym etapie produkcji, to jednak znakomicie bawiłem się, odkrywając kolejne fragmenty układanki, na którą złożyła się tajemnica w serialu.
Oczywiście ta historia nie sprawdziłaby się, gdyby nie bardzo dobre aktorstwo. Tutaj szczególnie muszę pochwalić dziecięcy duet, który mogliśmy zobaczyć na ekranie, czyli
Amelie Beę Smith w roli Flory oraz
Benjamina Evana Ainswortha jako Milesa. Młodzi aktorzy naprawdę dali całkiem niezły popis swoich umiejętności. Smith potrafiła wzbudzić uśmiech na twarzy swoją nieskrępowaną radością na ekranie, by za chwilę przejść w ten tajemniczy, apatyczny tryb, który potrafił wzbudzić lęk. Natomiast Ainsworth momentami genialnie potrafił odgrywać ten element „niebycia sobą” (tak to określę, aby nie wchodzić w sferę spoilerów). Przechodzenie z tej ułożonej, młodej osoby w swoją demoniczność było fantastyczne. Właśnie ten kontrast miłych, przyjaznych dzieci z ich mrocznymi obliczami był bardzo dobrze rozegrany przez młodych aktorów i twórców, którzy poprowadzili ich przez serial.
Na początku nie mogłem się przekonać do
Victorii Pedretti w roli Dani. Momentami aktorka w swojej kreacji była trochę bezbarwna. Jednak w drugiej połowie produkcji już przekonałem się do niej zupełnie. Bardzo ciekawy wątek poboczny tej bohaterki, który ukazano w retrospekcjach, świetnie połączył się z jej dalszymi losami, a Pedretti dobrze wpasowała się w tę opowieść w kolejnych odcinkach aż do zaskakującego i wzruszającego finału. Zresztą wątki poboczne każdej postaci w tym serialu zostały rozpisane naprawdę świetnie, a retrospekcje bardzo sprawnie komponowały się z obecnymi wydarzeniami. Każda z postaci dostaje swoje pięć minut i ich nie marnuje. Można przejąć się ich losem tak jak w wątku Owena i jego matki oraz Hannah, czy kibicować im tak jak w relacji Jamie i Dani. Wszystkie postacie stanowią tutaj, jakby to powiedziała jedna z bohaterek, iście wspaniałą mozaikę, w której wszystkie elementy znakomicie ze sobą współgrają.
Po
Nawiedzonym domu na wzgórzu, który był dla mnie jedną z najmilszych niespodzianek 2018 roku, bardzo czekałem na
Nawiedzony dwór w Bly. I muszę przyznać, że w żadnym momencie ten serial nie zawiódł moich oczekiwań. Świetna historia, bardzo dobre aktorstwo i klimat, który trzyma widza od pierwszej do ostatniej minuty. Polecam z całego serducha.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h