Inuici to dość skryty lud zamieszkujący subregiony Arktyki. To właśnie tej grupie rdzennych mieszkańców m.in. Alaski poświęcona jest debiutancka produkcja studia Upper One Games, również wywodzącego się z tamtych rejonów. Never Alone nie jest zwykłą grą z fabułą, to lokalna legenda przedstawiona w wyjątkowy sposób – pod postacią gry wideo. Moje oczekiwania wobec Kisima Ingitchuna były wielkie, żeby nie powiedzieć olbrzymie. Produkcją interesowałem się od samego początku, kiedy została zapowiedziana. Ostatnim czasu, dzięki takim tytułom, jak Child of Light i Valiant Hearts The Great War oraz This War of Mine pokładam głębokie nadzieje wobec właśnie takich małych produkcji realizowanych przez kilkuosobowy zespół deweloperów. Apetyt na Never Alone rósł z każdym kolejnym materiałem z gry. Końcowy produkt okazał się być czymś zupełnie innym, niż się spodziewałem.
Never Alone opowiada historię Kunuuksaayuka, której autorem jest Robert Nasruk Cleveland. Żeby nie zdradzać za wiele, napiszę tylko, że dzieło zawiera elementy dramaturgii, smutku, nostalgii i przyjaźni. Czyli wszystko to, co powinna mieć historia, którą z pokolenia na pokolenie przekazują sobie rdzenni mieszkańcy Arktyki.
[video-browser playlist="613916" suggest=""]
Bohaterką gry jest Nuna, mała dziewczynka, która nie tyle ciekawa jest świata, ile bardziej zależy jej na tym, aby problem, jaki dotknął mieszkańców jej wioski wreszcie minął. Mała eskimoska rusza w samotną, pełna niebezpieczeństw, podróż ku celu. Szybko okazuje się, że w Never Alone nie tylko skaczemy i zbieramy coś, co akurat jest do zebrania. Nuna z gry Kisima Ingitchuna (tak w ojczystym języku twórców brzmi tytuł gry) prędko zyskuje przyjaciela w podróży – śnieżnego liska – który pomaga dziewczynce w trudnych sytuacjach. W tym też miejscu warto zaznaczyć, że jest to 2 grywalna postać w grze, która posiada nieco odmienne umiejętności, do głównej bohaterki, ale o tym później. Tak więc dwoje milusińskich wspólnie przemierza śnieżne połacie Arktyki wykonując mniej lub bardziej skomplikowane zadania. Skacząc to tu, to tam i uciekając przed niebezpieczeństwem. Przygoda zaczyna nabierać rumieńców dopiero wówczas, kiedy dochodzi do tragedii, wtedy też gra nabiera rozmachu i rozpędu, jednak idzie za tym lekkie obniżenie fabularnych lotów produkcji.
Zobacz także: "Raven's Cry" znów przesunięty
Zaraz po tym wydarzeniu jedna z postaci otrzymuje nowe umiejętności, które są niezbędne do dalszej rozgrywki i pokonywania kolejnych niedługich lokacji. Nuna, główna postać Never Alone, potrafi skakać na dość bliskie odległości i ciskać w przeciwników bolę, lokalne narzędzie, którym Inuici polowali na ptactwo. Śnieżny lisek natomiast potrafi wcisnąć się w "wąskie gardła" i wspinać się na płaszczyzny pionowe, z czasem otrzymuje on nową umiejętność, której nie zdradzę, gdyż popsułbym Wam dalszą zabawę z grą. Bohaterowie uzupełniają się tworząc zgraną parę. Gracz zmuszany jest do zmiany kontrolowanej postaci w zależności od sytuacji. Jednak w większości przypadków to on sam o tym decyduje, czy ten fragment lokacji przejść Nuną, czy może liskiem.
Never Alone to bardzo, bardzo, bardzo krótka produkcja. Jej przejście, nawet za znalezieniem wszystkiego, nie trwa więcej, niż przygoda w Podróży, ot zabawa na 3, maksymalnie do 4 godzin. W dodatku jest to gra na jedno przejście, po którym już nie zechcecie do niej wrócić, bo tak naprawdę nie ma po co. Historia, która jest przedstawiona w debiutanckim tytule Upper One Games jest kompletna, nawet interesująca, można rzec. Sama gra świetnie wygląda na silniku Unity, jednak jest to za mało, aby móc ją polecać innym. Never Alone stara się przedstawić graczom coś zupełnie innego. Coś, czego zwykle jesteśmy świadkami w programach dokumentalnych realizowanych przez stacje Discovery Channel czy National Geographic, a pal tam licho, nawet Wojciech Cejrowski w "Boso przez świat" mógłby taką historię nam zaprezentować. Dzieje się tak dzięki temu, że w grze wpleciono rozmowy z rdzennymi mieszkańcami zimowej Arktyki. Never Alone daje nam posmakować odrobinę tamtejszej kultury, zapoznaje nas ze zwyczajami i tradycją, jaką rządzi się tamten, dla nas Europejczyków, na swój sposób egzotyczny świat. Pochwalam takie rozwiązanie i ciekawy sposób na przekazanie dziedzictwa kulturowego, ale jako gracz tego nie kupuje, szczególnie że kosztowało mnie to 15 dolarów (63 zł na PL PS Store).
[video-browser playlist="632750" suggest=""]
Never Alone nie potrafi się obronić przed kilkoma zarzutami. Przede wszystkim gra ma problem z tym, że jest tylko możliwa kooperacja lokalna, brakuje jej sieciowego trybu, który znacznie wpłynąłby na sprawność bohaterów. W tej wersji, jaką mamy do kupienia, dosyć często okazuje się, że sztuczna inteligencja jednej bądź drugiej postaci szwankuje. Całkiem sporo jest takich miejsc, w których jesteśmy tego świadkami, potrafi to nieźle zirytować, kiedy po raz enty trzeba przejść fragment danej lokacji, bo jeden z bohaterów ze względu na swoją głupotę ginie. Czas długości rozgrywki, również nie pozostaje bez wpływu na ocenę końcową. Do tych bardziej przyjemnych stron Never Alone zaliczyć należy innowacyjne podejście do tematu przedstawienie rdzennej kultury szerszemu gronu oraz doskonałe motywy muzyczne i klimatyczna oprawa. Niemniej w moim odczuciu to trochę za mało, żeby się grą zachwycać.
Zobacz także: Zachwyty i rozczarowania 2014 - branża gier
W Never Alone grało mi się przyjemnie. Poza kilkoma dość upierdliwymi sytuacjami, które wynikały z winy wadliwej sztucznej inteligencji, wspominam grę w miarę przyjemnie, jednak nie na tyle przyjemnie, żeby pamiętać o niej dłużej. W ostatnim czasie ukazały się inne, lepsze produkcje od Kisima Ingitchuna, które na dłużej potrafią utrzymać gracza przed TV. W Never Alone można zagrać, jednak sam nikomu bym jej nie polecał.
PLUSY: + świetny klimat, + ciekawe przedstawienie historii, + wyjątkowa oprawa wizualna. MINUSY: - fatalne zachowanie SI, - bardziej program kulturoznawczy, mniej gra, - brak kooperacji online, - długość rozgrywki, która ogranicza się do 3-4 godzin, - po przejściu nie ma się ochoty do niej wracać.