New Amsterdam powraca – 3. sezon lubianego serialu medycznego właśnie debiutuje w Polsce, proponując widzom 14 zupełnie nowych odcinków. Biorąc pod uwagę poprzednie serie, widać wyraźnie tendencję spadkową, jeśli chodzi o liczbę epizodów – pierwszy sezon składał się z 22, drugi z 18... Trzecia odsłona pozostaje zatem najkrótszą ze wszystkich poprzednich. Serial w dalszym ciągu trzyma się kurczowo formatu typowego proceduralu, więc koniec końców ta mniejsza liczba odcinków okazuje się korzystna dla produkcji – trzecia seria nie daje dzięki temu wrażenia przesytu ani nie ciągnie się w nieskończoność. Poznajemy kolejne ciekawe przypadki medyczne, zaglądamy trochę za drzwi prywatnych domów naszych bohaterów, całość toczy się dziarsko, sprawnie i - mimo paru uchybień - dość logicznie, przez co seans jest zwyczajnie przystępny. W dalszym ciągu jest pozytywnie, czuć dobre wibracje, a bohaterowie co jakiś czas wygłaszają jednoczące i podnoszące na duchu konkluzje. Można czepiać się, że twórcy nie proponują tym razem nic nowego i trzymają się tej samej formuły co ostatnio, ale myślę, że dla fanów serialu akurat nie jest to wadą - w nową serię wchodzi się jak w coś znajomego, bliskiego, a widz po prostu dostaje dokładnie to, czego po dwóch poprzednich seriach mógł oczekiwać. Jest jedna cecha, która wyraźnie odróżnia serię numer 3. od poprzednich – mianowicie, wpleciona do fabuły pandemia COVID-19. Każdy odcinek nowej odsłony w mniejszym lub większym stopniu nawiązuje do koronawirusa, aktualnych obostrzeń, napiętych nastrojów społecznych czy nowych zasad sanitarnych. Twórcy w fajny sposób przedstawiają wątki i sytuacje, których jeszcze niedawno doświadczaliśmy my wszyscy prywatnie – jest to zatem trochę powrót do wspomnień z początku 2020 roku, a trochę próba podsumowania tego, co wydarzyło się od tamtej pory w świecie. Choć sezon rozpoczyna się gdzieś w wysokiej pandemii, a bohaterowie funkcjonują na oparach sił i w ogromnym stresie (niepokoje są bardzo wyczuwalne) z biegiem odcinków następuje „luzowanie obostrzeń” i wyraźny powrót do normalności. Lekarze z New Amsterdam tak naprawdę przez cały sezon pełnią rolę mentorów i starają się ubierać wszystkie te ludzkie doświadczenia covidowe w proste słowa i proste morały, podkreślając to, czego koronawirus wszystkich nas nauczył. Owszem, takie prowadzenie po pandemii za rączkę momentami jest dość infantylne, czasem wręcz nachalnie edukacyjne i patetycznie pokrzepiające, ale wszystko to w pewnym sensie pasuje do charakteru tej produkcji. Fakt, że echa COVID pojawiają się w zasadzie we wszystkich odcinkach, sprawia, że 3. sezon, mimo swoich uchybień, wydaje mi się najbardziej spójny i najbardziej charakterystyczny z dotychczasowych. Podobnie jak było to w poprzednich sezonach, tak i w tej odsłonie twórcy udowadniają nam, że największą siłą produkcji są jej bohaterowie. Postacie lekarzy mocno ewoluują, a każdy odcinek uczy nas czegoś nowego na ich temat. Mieliśmy już 40 wcześniejszych epizodów na zapoznanie się z bohaterami, zatem sezon numer 3 tylko zacieśnia więzy i sprawia, że możemy ich jeszcze lepiej poznać. Przy okazji nowej serii nastąpiły także drobne migracje – dobrym przykładem jest Vijay Kapoor i Ella, którzy zostali całkowicie odsunięci od fabuły. Odejście aktora od serialu zapowiadano co prawda już dawno temu, więc tak naprawdę można się było tego spodziewać – nie zmienia to jednak faktu, że jestem trochę zażenowana sposobem, w jaki to pożegnanie się odbyło. Żenujące było tu praktycznie wszystko – począwszy od niezręcznej sceny a’la przedziwny niskobudżetowy Gladiator, gdy Vijay był na granicy życia i śmierci, aż po jego niczym nieuzasadnione zerwanie kontaktu i nieodbieranie telefonów od przyjaciół. Bohater po prostu znikł, prysnął, rozpłynął się w powietrzu. Śmiech na sali - uważam, że było przynajmniej sto innych sposobów na godne pożegnanie się z tą postacią. W podobny, choć nie tak gwałtowny sposób, z linii frontu odsunięto także Cassiana Shina, który został wprowadzony wśród fanfar pod koniec drugiego sezonu (dosłownie jak VIP, jakby miał nieść kolejną serię na swoich barkach). Owszem, początkowo Shin miał duży wpływ na życie osobiste pozostałych bohaterów (czytaj: Helen Sharpe), ale później ni stąd, ni zowąd ich prywatne relacje po prostu straciły rację bytu, a wraz z nim swój sens istnienia w tym serialu stracił sam Cassian. Trochę zabawne, że twórcy nawet nie pofatygowali się, by jakoś domknąć czy podsumować jego wątek. To kolejny po Vijayu niesmaczny zgrzyt w nowym sezonie New Amsterdam – trudno powiedzieć, czy to przez skrócenie liczby odcinków, czy przez roztargnienie, ale takich „niedoróbek” w sezonie zauważam sporo. Choć na wątki wszystkich bohaterów patrzy się naprawdę dobrze (podoba mi się ewolucja wspomnianej już Sharpe i Lauren Bloom oraz Iggy’ego, w wątku którego pojawił się bardzo ciekawy temat obsesji, ku zaskoczeniu pociągnięty przez więcej niż jeden odcinek), jedna z postaci wyraźnie się zdegradowała, a przynajmniej w moich oczach. Niestety, mowa o Maxie Goodwinie, na którego twórcy nie mają już chyba pomysłu. Przez całą serię numer 3. przedstawiany jest po łebkach, wyłącznie jako wybawca szpitala – od czasu do czasu widzimy go w towarzystwie coraz większej córeczki Luny, jednak ten wątek tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia dla postaci. Mało tego – sama postać Maxa zdaje się nie mieć żadnego znaczenia dla tego serialu. Naprawdę – pozostali bohaterowie radzą sobie bez niego bardzo dobrze, ich wątki są samodzielne i ciekawe. Jeżeli już Max jest z nimi połączony, to tylko jako stereotypowy idealista, który po raz kolejny próbuje wdrożyć w życie swoje szalone (i to coraz bardziej szalone!) pomysły. Jest tego za dużo, postać stała się trudna w odbiorze, męcząca i po prostu nierealistyczna. Max nie zachowuje się logicznie, twórcy wrzucają go w zupełnie dziwaczne sytuacje (tamowanie zbiornika z silnymi chemikaliami własnym ciałem?!), z których oczywiście zawsze wychodzi obronną ręką... Żeby jego popisów było mało, po każdej próbie przeprowadzenia rewolucji w szpitalu, Max staje się głośnikiem dla pompatycznych idei, podsumowań i spostrzeżeń na temat świata i ludzi. Każde jego działanie, początkowo pozornie spontaniczne, "dla hecy", okazuje się punktem wyjścia do głębokich, duchowych wręcz rozważań na głębsze tematy. Jest to już tak przewidywalne, tak dalekie od rzeczywistości, tak superbohaterskie i wzniosłe, że aż nudne. Znacznie lepiej patrzy mi się na pozostałych bohaterów. 3. sezon New Amsterdam jest po prostu kolejną odsłoną tego samego starego poczciwego New Amsterdam – dobrze się na to patrzy, epizody pozytywnie nastrajają, można skutecznie podnieść się na duchu czy współodczuwać z postaciami i zwyczajnie przyjemnie bawić się przed ekranem. Tym razem jednak widać już więcej zgrzytów i niedoróbek, w świetle których serial wydaje się bardziej naciągany, a oczy trzeba przymykać coraz częściej, na coraz to nowsze kwestie. Owszem, frajda z seansu w dalszym ciągu gdzieś tam pozostaje – nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że jedynym jej źródłem jest po prostu fakt, że znamy i lubimy te postaci. Sama fabuła serii trzeciej nie proponuje niczego nowego czy wyjątkowego – to zwyczajnie rząd kolejnych odcinków, w których poznajemy kolejnych pacjentów, ciekawe przypadki medyczne i oczywiście samych głównych bohaterów. Jeżeli jesteście z serialem od dwóch poprzednich serii i przyzwyczailiście się do proponowanej jakości (umówmy się, New Amsterdam nigdy nie udawał, że jest produkcją ambitną czy z górnej półki), nowa odsłona będzie dla Was po prostu naturalną kontynuacją wydarzeń, z którą z przyzwyczajenia można się zapoznać. Realia pandemii dodają temu barw i charakteru, a wyzwania, przed jakimi stają bohaterowie są większe niż do tej pory. Widać i czuć, że to bynajmniej nie jest jeszcze koniec, a twórcy mają jeszcze wiele w rękawie. Zobaczymy, co wydarzy się dalej. Tym razem 6.5/10. Recenzja podbita na stronę główną z uwagi na premierę w Netflixie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj