New Amsterdam od kilku lat jest jednym z bardziej popularnych seriali medycznych - wiosną ubiegłego roku miałam okazję recenzować 3. sezon produkcji, zaś teraz przyszła pora na zapoznanie się z kolejną, czwartą już odsłoną. Miniona seria była najkrótszą ze wszystkich dotychczasowych i składała się jedynie z 14 odcinków. 4. sezon New Amsterdam powraca do nieco dłuższego formatu - 10 epizodów otwiera pierwszą połowę sezonu, zaś na horyzoncie, po planowanej przerwie, jest przynajmniej jeszcze raz tyle. Za oceanem debiutuje już druga część serii 4., zaś w Polsce nowy sezon ma swoją premierę właśnie dziś, 19 stycznia. Jak pamiętamy, 3. sezon serialu poświęcony był w większości aktualnej sytuacji pandemicznej na świecie. W nowej serii koronawirus pojawia się jeszcze okazjonalnie we wspomnieniach bohaterów, jednak nie ma już wpływu na sytuację bieżącą. Podobnie jak miało to miejsce do tej pory, także i w nowej serii każdy odcinek to nowy problem medyczny do rozwiązana.  Niestety, przypadki medyczne pacjentów nie pozostają na dłużej w głowie. Wszystko dlatego, że nowa seria jest skupiona przede wszystkim na głównych bohaterach i ich życiu uczuciowym. Poza tą zaletą, że mamy dzięki temu nieco więcej emocji i wzruszeń w odcinkach, zabieg ten wiąże się ze znacznym spowolnieniem tempa całej opowieści - epizody w swojej obyczajowości wydają się momentami wydłużone i wtórne, bardzo podobne do siebie nawzajem. 4. sezon ma kilka głównych punktów, wokół których budowana jest fabuła - na pierwszym planie są oczywiście Max i Helen, którzy w zaskakującym finale 3. serii nawiązali w końcu relację romantyczną. Nowa seria w dużej mierze opisuje ich wspólne życie, próby "dotarcia się", planowanie przyszłości razem (w co trochę nieumiejętnie i niezręcznie wsadzona jest postać Luny - nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dziewczynka jest kompletnie nie na rękę twórcom, którzy ewidentnie nie wiedzą, co z nią zrobić). Bohaterowie są od siebie zupełnie różni, co też często wykorzystywane jest przez twórców na zasadzie kontrastu. Zorganizowana Helen staje się coraz bardziej przedsiębiorcza, samodzielna i zaradna - to przede wszystkim ona i jej wizja wyprowadzki do Wielkiej Brytanii nakręca wydarzenia nowego sezonu. Max został odsunięty na nieco dalszy plan - zarówno w ich związku, jak i w samym szpitalu. Goodwin nie angażuje się w przypadki medyczne i pozostawia pacjentów w rękach Lauren, Floyda czy Iggy'ego oraz nowej ciekawej postaci - doktor Elizabeth Wilder (w tej roli niesłysząca aktorka Sandra Mae Frank). Rzec można, że jest to nieco inny New Amsterdam niż  poprzednich sezonach. Sama nie widzę w tym nic złego - formuła Maxa-cudotwórcy już się powoli wyczerpywała, tymczasem okazuje się, że szpital całkiem dobrze sobie radzi, gdy nie ma go w co drugiej scenie. Nowa seria skupia się jeszcze na dwóch wyraźnych relacjach romantycznych - mowa o Lauren i Leyli oraz o Floydzie i zamężnej Lyn. Sezon 4. w dużym stopniu dotyczy właśnie problemów w związkach - każda z par staje przed własnymi wyzwaniami. Max i Helen mierzą się przede wszystkim z planowaną przeprowadzką i wspólnym mieszkaniem, związek Lauren i Leyli zostanie wystawiony na próbę w świetle nieuczciwości jednej z nich, zaś Floyd stanie przed dylematami moralnymi dotyczącymi uczestnictwa w trójkącie miłosnym i otwartym związku. Perypetie bohaterów są od siebie zupełnie inne, przez co poszczególne wątki wydają się różne, dość świeże - serial jednak ma problem z rozwlekaniem ich na zbyt wiele odcinków. Plany Helen i Maxa zajmują przynajmniej kilka epizodów, które tak naprawdę wciąż mówią o tym samym - trudach z dostosowaniem się do nowej sytuacji i wyrzeczeniach, które za tym idą. Floyd i Lyn przez cały sezon flirtują ze sobą i nieustannie zastanawiają się, co to będzie, gdy o ich uczuciu dowie się mąż kobiety (a jest to nieuchronne, bowiem twórcy uczynili go szefem Reynoldsa) - dłuży się to niemiłosiernie i gdyby nie zwrot akcji w postaci ciąży kobiety, monotematyczność tego wątku byłaby naprawdę ciężkostrawna. Całość przypomina momentami latynoską telenowelę. Najlepiej z wymienionych radzą sobie Leyla i Lauren - tutaj przynajmniej z odcinka na odcinek dzieje się coś nowego. Dobrze jest też obserwować Leylę w nowej roli rezydentki - bohaterka zgrywa się z pozostałymi lekarzami i stawia coraz bardziej samodzielne kroki w szpitalu. Warto też wspomnieć, że 4. sezon niesie ze sobą dużą zmianę w postaci wprowadzenia nowej dyrektor medycznej, która ma zastąpić Maxa. Jak można przypuszczać, kobieta stanowi zupełne przeciwieństwo głównego bohatera i bardziej niż na ludziach, zależy jej na liczbach i pieniądzach. W wątkach z Veronicą Fuentes (w tej roli charyzmatyczna Michelle Forbes) produkcja nabiera dodatkowych rumieńców, ponieważ to właśnie przy niej bohaterowie muszą mocno się zjednoczyć, by stawić czoła rewolucji, jaką wprowadza do placówki. Wypada to całkiem fajnie, odcinki zyskują nowy charakter - wątek dotyczący zmian na szczeblach szpitala jest jednym z ciekawszych, choć na tle dominujących perypetii sercowych wciąż wydaje się dość okrojony. Czekam na jego rozwinięcie, ponieważ jest w tym potencjał - Veronica subtelnie pokazuje, że ma tu jeszcze dużo do powiedzenia. New Amsterdam po sezonie pandemicznym zwalnia tempo i poświęca uwagę przede wszystkim prywatnym relacjom głównych bohaterów. Tym razem jest mniej medycznie, a bardziej romantycznie - miejscami może nawet za bardzo, czemu towarzyszy uczucie monotonii. Oczywiście mamy kilka poważniejszych akcji (z których najciekawszą jest atak hakerski na placówkę, wiążący się między innymi z zagrożeniem życia pacjentów), jednak jako całokształt seria plasuje się na przyzwoitym, aczkolwiek przeciętnym poziomie. Zobaczymy, co będzie dalej - za pierwszą połowę 6.5/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj