Coraz bardziej irytującym staje się fakt, że kolejne tomy o Avengers z serii Marvel NOW nie posuwają fabuły do przodu, drepczą w miejscu w opowieści o możliwej zagładzie całego Mulitwersum. Trzeba podważać sens wydawania tych historii w osobnych albumach
Inkursja – wokół niej wszystko się teraz kręci. Cóż to takiego? To zjawisko mające związek z faktem, że istnieje wiele rzeczywistości, a równowaga między nimi została zachwiana, w efekcie czego kolejne wersje Ziemi próbują „połączyć się” z naszą. Co się dzieje, gdy dwie planety, dwa wszechświaty próbują zająć to samo miejsce – nie trzeba tłumaczyć.
Rzecz jasna do walki o przetrwanie naszego świata stają najwięksi ziemscy herosi, czyli Avengers na czele z Iron Manem, Reedem Richardsem, Czarną Panterą, Doktorem Strange’em, Black Boltem czy Bestią. Stają i są… bezsilni. To znaczy, odnoszą sukcesy i odwlekają koniec. Nasza Ziemia wciąż istnieje, nie są jednak w stanie zatrzymać całego zjawiska. Nieuchronnym wydaje się więc, że w końcu wszystko po prostu zniknie.
Sęk w tym, że Avengers działają tak od dobrych kilkuset stron komiksu, a New Avengers vol. 3: Other Worlds nie przynoszą nam w tej kwestii absolutnie żadnych rozwiązań, bo zamiast rozwijać fabułę, John Hickman bawi się w pokazywanie nam tytułowych, innych rzeczywistości. Sporo miejsca poświęca choćby superbohaterom z alternatywnej Ziemi. Przez to po przewróceniu ostatniej kartki tego tomu czytelnik tak naprawdę nie wie niczego więcej, może poza tym, że Doktor Strange sprzedał swoją duszę – z czego również nic nie wynika, bo wątek ten się po prostu urywa.
Dziwny to pomysł, by takie fragmenty fabuł wydawać w samodzielnych, cienkich tomach, skoro w zasadzie nie widać tu żadnego uzasadnienia dla wyodrębnienia akurat tego wycinka opowieści. Ot – Avengers wciąż mają problemy z inkursją, ale tym razem widzą, jak walczą z nią inni. Co w niczym im nie pomaga.
Marvel, Hickam i Egmont wyraźnie testują tu cierpliwość czytelników, bo też ile razy można sięgać do nowego komiksu i kończyć jego lekturę z poczuciem, że w zasadzie nic nie posunęło się do przodu? Jasne, można docenić ciekawą kreskę Simone'a Bianchiego, a i ci herosi z alternatywnej Ziemi wydają się naprawdę interesujący. Jeżeli jednak ktoś sprzedaje nam odrębny album komiksowej serii, uzasadnionym wydaje się oczekiwanie jakiejkolwiek fabularnej samodzielności; jakoś udaje się to w innych cyklach od Marvela, w historiach o Thorze, Deadpoolu, Strażnikach Galaktyki czy X-Menach.
Przez to w ogóle trudno oceniać te komiksy, bo to trochę tak, jakby przy kolejnych wizytach w kinie prezentowano nam następne 15-20 minut filmu i oczekiwano, że niedługo wrócimy po następną „dawkę”. Osobiście wolałbym już jednorazowo zapłacić więcej, ale tez dostać więcej i móc przeczytać jakąś opowieść z początkiem i chociaż częściowym zamknięciem wątków, a nie dostać kolejne pourywane scenki.