"New Avengers: Wszystko umiera" przyciąga wzrok już samą okładką autorstwa Jocka, znanego z niedawno wydanego w ramach DC Deluxe "Mrocznego odbicia". Chwili skupienia wymaga rozpoznanie tożsamości poszczególnych postaci, których czarne sylwetki zostały umieszczone na tle ciemnoczerwonego symbolu Avengers. Z czym tym razem będą zmagać się najtęższe superbohaterskie umysły?
Drużyna New Avengers w ujęciu scenarzysty Jonathana Hickmana to tak naprawdę grupa Iluminatów, potajemnie rządzących światem i rozwiązujących jego najbardziej skomplikowane problemy. W pierwotnej wersji należeli do niej Charles Xavier, Tony Stark, Black Bolt, Namor, Reed Richards i Stephen Strange. We "New Avengers. Wszystko umiera" skład jest nieco inny, mianowicie zamiast Xaviera widzimy Kapitana Amerykę (informacji na temat losów Profesora X należy szukać w historii "Avengers vs. X-Men"). Jak dowiadujemy się z krótkiego, zamieszczonego na jednej planszy prologu, w momencie powstania grupy uczestnictwa w niej odmówił władający Wakandą superbohater, Czarna Pantera. To właśnie w Wakandzie i od bardzo mocnego uderzenia rozpoczyna się fabuła "New Avengers".
Podczas obserwowanego przez Czarną Panterę rytuału dochodzi do niezwykłego incydentu. W powietrzu pojawia się nagle rodzaj membrany, po przejściu której na nieboskłonie tuż nad Ziemią widać zawieszoną inną planetę. Nadciągają z niej niezidentyfikowani i agresywni przybysze. Wywiązuje się walka, ale jej finał jest wyjątkowo niespodziewany. Kierująca siłami przybyszów kobieta za pomocą tajemniczej broni niszczy umiejscowioną nad Ziemią planetę i wszystko - wydawałoby się - wraca do porządku dziennego. Tak naprawdę to dopiero preludium do wydarzeń, które wstrząsną w niespotykanym dotąd stopniu uniwersum Marvela.
Fani superbohaterskich opowieści z tego rodzaju wydarzeniami mieli do czynienia już nie raz. Świat miał się skończyć, wszystko drżało w posadach, a i tak herosi w trykotach zawsze znajdowali sposób, by jakimś cudem wykaraskać się z tarapatów. Zapewne uda im się i w tym przypadku, ale przecież z różnych przecieków na temat tego, co dzieje się obecnie w uniwersum Domu Pomysłów, wiemy doskonale, że cena przetrwania będzie tym razem wyjątkowo wysoka. Wygląda bowiem na to, że zgodnie z tytułem niniejszego tomu - "Wszystko umiera" - dla superbohaterów i całego multiwersum rozpoczęła się droga bez powrotu. Oczywiście nie poddadzą się bez walki, co więcej, wobec ogromu zagrożenia będą w stanie podjąć wszelkie środki, by uniknąć kataklizmu. Świadczy o tym choćby symboliczna scena z Kapitanem Ameryką. Po pierwszej, niezbyt udanej interwencji (z użyciem samej Rękawicy Nieskończoności!), mającej zapobiec katastrofalnym rezultatom zjawiska inkursji, New Avengers decydują o odsunięciu Stevena Rogersa na boczny tor. Dlaczego? Ponieważ nie jest on w stanie zaakceptować faktu, że coraz bardziej realny staje się scenariusz, w którym superbohaterowie będą zmuszeni do popełnienia mniejszego zła. Jakiego rodzaju zła? Otóż, aby uratować jeden świat, trzeba będzie zniszczyć inny.
Ten częściowy opis fabuły nie jest w stanie oddać wszystkich, niemal w stu procentach pozytywnych wrażeń płynących z lektury "Wszystko umiera". Nie mamy w tym przypadku wrażenia fabularnego chaosu, którym charakteryzował się "Świat Avengers", czyli poprzedni komiks autorstwa Hickmana wydany przez Egmont w ramach Marvel Now. Na pewno wspólną cechą łączącą oba tytuły jest zawarta w nich potężna dawka epickości. Różnica jest taka, że w "New Avengers" Hickman znacznie płynniej wprowadza nas w doniosłe, mające posmak spraw ostatecznych wydarzenia. Dodajmy, że wprowadza w nie w sposób na szczęście wolny od nieznośnej czasami pompatyczności, charakteryzującej niektóre marvelowskie historie. Chyba nigdy wcześniej w Uniwersum Marvela żaden z autorów nie potrafił w taki sposób oddać ducha fatalizmu i nieuchronności nadchodzących rozstrzygnięć. Zapędzeni w kozi róg Iluminaci zaczynają zachowywać się nie jak mędrcy, tylko jak zwykli ludzie, którzy znaleźli się nagle w sytuacji bez wyjścia. Dlatego też, choć bardzo tego nie chcą, są zmuszeni podjąć działania, które dotąd były dla nich po prostu nie do pomyślenia. Na kolejny plus Hickmana trzeba zaliczyć również umiejętność tworzenia nowych, intrygujących postaci. Taką jest we "Wszystko umiera" bohaterka nazwana może niezbyt wyszukanie - Czarny Łabędź (choć akurat ta nazwa potrafi wzbudzić podszyte fatalizmem konotacje). Pojawia się zaraz na początku historii i w spektakularny sposób niszczy planetę, a im dalej w las, tym jej rola nabiera coraz większego znaczenia.
Jest też jedna rzecz, do której można się przyczepić. W obu scenariuszach Hickmana ogrom zagrożeń, wobec których staje Ziemia, wydaje się przesadzony, na granicy przerysowania. W "Świecie Avengers" mieliśmy przemierzających wszechświat Budowniczych, w "New Avengers" z kolei pojawiają się jacyś Kartografowie. W pewnym momencie to wszystko robi się ciut enigmatyczne, trochę za gęste, więc może rzeczywiście najlepszym wyjściem z sytuacji dla całego Uniwersum Marvela jest wielkie finałowe bum i spektakularny restart.
Jedno jest pewne: kończąc oba pierwsze tomy serii Hickmana, ma się ochotę na więcej. W maju, kiedy Egmont wydał "Avengers: Wojna bez końca", czyli album, który wzbudził wśród fanów sporo krytycznych uwag, mieliśmy prawo obawiać się o poziom historii z Marvel Now. Na szczęście kolejne wydawane przez Egmont historie okazały się bardzo porządnymi i intrygującymi czytadłami, a "New Avengers: Wszystko umiera" jest jak dotąd najlepszą z nich. Nie obraża inteligencji czytelnika, zapowiada rewolucyjne wydarzenia oraz świadczy o tym, że twórcy komiksów o superbohaterach wciąż mają coś istotnego do opowiedzenia.