Newsroom od początku był opisywany jako wielkie telewizyjne wydarzenie. Jasne, być może serial nie miał za sobą popularnego pierwowzoru napisanego przez George’a R. R. Martina, a jego kampania promocyjna nie sprawiała, że Will McAvoy wyskakiwał nam z lodówek. Niemniej twórcą produkcji był wielki Aaron Sorkin, scenarzysta wyróżniony Oscarem (i dziesiątkiem innych nagród) za The Social Network oraz autor cenionego Prezydenckiego pokera, do dziś uznawanego za najlepszy serial o tematyce politycznej w historii. Tenże Sorkin jeszcze raz próbował stworzyć coś w telewizji (i to również w NBC), choć ostatecznie niestety Studia 60 nie można uznać za projekt do końca udany. Gdy pojawiła się jednak opcja stworzenia własnego serialu pod skrzydłami HBO, sam scenarzysta specjalnie się nie wahał. Świat natomiast jął czekać z wypiekami na twarzy na pierwszy odcinek kolejnej jego produkcji. Musiało to być przecież coś wspaniałego – oto utytułowany Aaron Sorkin, prawdopodobnie najlepszy obecnie specjalista w swoich fachu, robi serial dla stacji, która słynie z dawania twórcom swobody artystycznej i przedkładania jakości ponad koszty.

"What Kind of Day Has It Been" to klasyczny już dla Sorkina tytuł. Tak nazwanym odcinkiem kończyły się pierwsze sezony wszystkich jego poprzednich produkcji: "Redakcji sportowej", Prezydenckiego pokera i Studia 60. Newsroom tej chwili doczekał się dopiero w serii trzeciej, choć jeśli porównamy jego długość z wcześniej wspomnianymi serialami, "What Kind of Day Has It Been" przyszedł w 25 odcinku, czyli dość podobnym momencie. I co to był za dzień? Co to był za serial?

Na pewno taki, który nie sprostał oczekiwaniom. Być może nie miał szans tego zrobić, być może były one zwyczajnie zbyt wysokie. Nie ma wątpliwości natomiast, że nie można Newsroomu stawiać na jednej półce ze wspomnianymi już Prezydenckim pokerem czy The Social Network. Scenopisarski warsztat Sorkina wciąż nie zawodzi, bo daleko szukać w telewizji (jak i w kinie) tak błyskotliwych monologów oraz dialogów. Nigdzie też nie operuje się tak doskonale sarkazmem. Niemniej od początku produkcja HBO borykała się z nadmiernym moralizatorstwem, brakiem porywającej fabuły i masą niezbyt dobrze napisanych postaci (szczególnie tych kobiecych). To wszystko niestety towarzyszyło jej do samego końca.

[video-browser playlist="615999" suggest=""]

Prawdziwe dno serial zaliczył przy okazji poprzedniego odcinka tego sezonu, kiedy to Don pouczał zgwałconą kobietę. Twierdził, że jej dający możliwość wskazania oprawcy serwis może okazać się portalem, na którym dokonywało się będzie przede wszystkim osobistych zemst, a nie ostrzegało inne dziewczyny. Kobiety przekonać mu się nie udało, ale ostatecznie on i tak wiedział lepiej: pomimo tego, że zgodziła się wystąpić w telewizji, on skłamał swojemu szefowi, twierdząc, że w ogóle jej nie znalazł i na antenie ACN się nie pojawi. Oczywiście Sorkin, pisząc ten wątek, miał dobre intencje, jednak ostateczny kształt odcinka wywołał spore kontrowersje. Krytycy nie szczędzili ostrych słów pod adresem twórcy, a dodatkowo amunicja właściwie sama pchała się im w ręce: poza nieszczęsnym wątkiem gwałtu był to odcinek poświęcony głównie rozmowie Willa ze swoim ojcem-duchem.

Finał niestety nie prezentuje szczególnej formy zwyżkowej. Sorkin zamiast pokazać dziennikarzy ACN w wirze pracy, kiedy to w pocie czoła sprawdzają kolejne źródła i walczą o prawdę, zdecydował się zwolnić tempo, zostawić tytułowy newsroom w spokoju i skupić na samych bohaterach. Tych oglądamy więc z dala od redakcji - podczas gdy obserwują oni ceremonię pogrzebową Charliego Skinnera. Wydarzenia teraźniejsze przeplatane są (wykorzystywanymi stosunkowo często przez Sorkina) retrospekcjami, w których widzimy, jak dochodzi do statusu quo z pilota serialu. To świetny pomysł, choć szkoda, że Sorkin zdecydował się na niego dopiero w wielkim finale. Ten przez to mocno odstaje od całej reszty, stając się odcinkiem wręcz nieznośnie melodramatycznym.

Czytaj także: Walk and talk - telewizyjne mówienie i chodzenie

"What Kind of Day Has It Been" stanowi niemal niezależny epilog i był pisany w wyraźnym oderwaniu od wcześniejszych pięciu odcinków. Najważniejsze tegoroczne wydarzenie – wstrząsające wejście FBI do redakcji i walka o zachowanie tożsamości źródeł w sekrecie – przechodzi bez żadnego echa. Nawet gdy do "News Night" wraca dotychczas ukrywający się Neal Sampat, nikt nie wita go oklaskami. Bohater Deva Patela siada przy swoim biurku i nie wychodzi na pierwszy plan, zadowalając się tym, czym się zajmował od początku – wypełnianiem tła. W finale wybrzmiewa dobrze właściwie tylko jeden wcześniej zapoczątkowany wątek: śmierci Charliego. Sorkin w retrospekcjach ujawnia, że to on, sprytnie manipulując MacKenzie, sprowadził ją do "News Night" i to dzięki niemu jej losy znów połączyły się z Willem. Choć jego odejście początkowo było odczytywane jako symbol śmierci mediów tradycyjnych, Sorkin w ostatnich ujęciach pogłębia tę zdawało się dość błahą metaforę. Charliego bowiem może już nie być, ale w "News Night" nic się nie zmieniło. Życie toczy się dalej, a bohaterowie wciąż wykonują swoją dziennikarską misję.

[video-browser playlist="632674" suggest=""]

Aaron Sorkin nie po raz pierwszy hołduje pracy i górnolotnym ideom. Pracownicy Białego Domu z Prezydenckiego pokera wydawali się wymarzonymi politykami – oczytanymi, inteligentnymi i uczciwymi. Z kolei duet scenarzystów ze Studia 60 był wyraźnie stworzony do czegoś więcej niż tylko do pisania programu komediowego. W Newsroomie już od pierwszych chwil Sorkin nie daje zapomnieć, że dziennikarstwo to nie jakiś zwykły zawód. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie robił tego tak otwarcie.

Sorkin przestał bawić się w subtelności. Gdy w pierwszym odcinku emitowanego na przełomie tysiącleci serialu NBC scenarzysta bronił homoseksualistów, wiedzieliśmy o tym nie dlatego, że prezydent Bartlet powiedział to wprost, ale dlatego, że wskazał szereg nielogiczności w Piśmie Świętym i zasugerował, że nie należy go dziś czytać dosłownie. Newsroom zaś stoi samymi deklaratywnymi dialogami, którymi widzowie są okładani po twarzy. Z finałowych retrospekcji dowiadujemy się na przykład, że MacKenzie chce robić program w służbie publicznej, program godny wielkiego narodu. Po 24 odcinkach produkcji HBO nie jest to dla widza zaskoczenie – grana przez Emily Mortimer postać od początku mocno sprzeciwiała się tabloidyzacji. Sorkin jednak nie przestaje i chwilę później słyszymy, że "kiedyś dziennikarstwo nie było zawodem, ale powołaniem". Choć twórca Newsroomu hołduje pracownikom mediów, to nawet im podczas słuchania takich kwestii zgrzytają zęby.

Czytaj także: Perfekcjonista Aaron Sorkin

W jednej z początkowych scen "What Kind of Day Has It Been" Will McAvoy po krótkiej zapowiedzi materiałów w programie zwraca się do widzów słowami: "Oglądacie »News Night« w ACN, zostańcie z nami". Identyczną konstrukcją posługiwali się przed laty prowadzący "Sports Night" z "Redakcji sportowej", czyli pierwszej produkcji Aarona Sorkina, w której pod lupę brał on świat mediów i opowiadał o pracy dziennikarzy. Tej lepszej produkcji.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj