Polski oddział Netflixa kombinuje, produkuje i wymyśla rozmaite fabuły. Do tej pory jednak nie powstała komedia romantyczna, która byłaby oceniana pozytywnie. Nic na siłę to produkcja ukazująca wieś jak z obrazka. Widoki są cudne i kolorowe, a miejscowość tak stereotypowa, że już bardziej się nie da.   Oczywiście nie powinniśmy mieć problemu z tym, że polska wieś w komedii romantycznej Netflixa jest stereotypowa i wyidealizowana, bo takie bajkowe podejście wynika z gatunku. Dzięki reżyserii Bartka Prokopowicza wychodzi z tego coś ładnego dla oka. Widoczki i fajne zwierzaczki mogą się podobać i pasują do konwencji. Stereotypy mają najpewniej śmieszyć, czego nie robią i stają się trochę cringe'owym dodatkiem, który w komedii jest największym grzechem. W pewnych momentach czujemy, że powinniśmy się śmiać, ale tego nie robimy. Brakuje tylko napisu na ekranie: "Śmiejemy się". Za elementy komediowe miał odpowiadać duet wiejskich bimbrowników. Prawdopodobnie rozbawić miało nas też to, że dojrzali mieszkańcy (czyli tacy po trzydziestce) mówią, jakby grali w filmie Sami swoi. Niestety humor jest wymuszony i sztuczny. Jednak trzeba podkreślić, że nic nie wywołuje ciarek żenady, jak w wielu innych komediach romantycznych Netflixa. Nikt nie oczekuje od komedii romantycznych wielkich pokładów kreatywności w kwestiach fabularnych. To jednak nadal gatunek filmowy, który wymaga pomysłu, by opowiadana historia miała sens i mogła jakoś przemówić do widza. W tym przypadku opowieść jest do bólu oklepana. Aż ma się wrażenie powtórki z rozrywki, bo takie schematy widzieliśmy już wielokrotnie, ale w lepszej odsłonie. Może akurat nie na wsi, ale w innych środowiskach. Pozostawia to więc takie odtwórcze wrażenie, bo znany schemat został dostosowany do polskiej kultury. Czegoś brakuje, by rozrywka trafiła w punkt. Problemem wydaje się też Oliwka, czyli główna bohaterka grana przez Annę Szymańczyk znaną z netflixowego Znachora. Ta postać jest przedziwnie rozpisana. Nie chodzi do końca o jej schematyczność, a bardziej o osobowość. Pomimo starań aktorki nie jest to ktoś, kto wzbudza sympatię – w przeciwieństwie do bohaterów drugoplanowych z Arturem Barcisiem na czele. Trudno do końca emocjonować się jej historią, gdy jest ona tak powierzchowna. To siłą rzeczy odbija się na pozbawionym absolutnie jakiegokolwiek uczucia i emocji romansie z głównym amantem granym przez Mateusza Janickiego. Szczególnie przewidywalny twist boli (miał duży potencjał komediowy!), a sceny starające się nas rozbawić są wybitnie nieudane (zwłaszcza moment w restauracji Karczma).  Nic na siłę nie jest może złym filmem, ale ma wiele wad. Nie bawi ani nie zbudza emocji, byśmy mówili o udanej rozrywce. Ani to komedia, ani to romans, bo oba aspekty w swojej powierzchowności zawodzą. Gdy bohater mówi do głównej postaci kobiecej: "Myślałem, że jestem dla ciebie ważny", to brzmi to śmiesznie, bo znają się może kilka dni. Trzeba jednak pochwalić twórców za to, że nic nie wywołuje uczucia zażenowania czy cringe'u przez łopatologiczną prostotę, product placement czy zwyczajną głupotę, co ma miejsce w innych produkcjach Netflixa. Seans dzięki temu nie staje się tak boleśnie złym przeżyciem.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj