"Nie gaś światła" to trzecia książka Miniera, po entuzjastycznie przyjętym "Bielszym odcieniu śmierci" oraz "Kręgu". Tym razem komendant Martin Servaz, będący w poprzednich historiach w samym centrum akcji, stoi trochę na uboczu, a główną rolę odgrywa Christine Steinmayer, dziennikarka radiowa, która staje się ofiarą bezwzględnego manipulatora. W wigilijny wieczór kobieta znajduje w swojej skrzynce na listy rozpaczliwy anonim, którego autor zapowiada, że popełni samobójstwo. Od tego czasu życie dziennikarki zamienia się w piekło: seria niepokojących zdarzeń sprawia, że powoli Christine traci wiarygodność otoczenia oraz szacunek i coraz bardziej popada w obłęd.
Servaz nie gra pierwszych skrzypiec w "Nie gaś światła", jednak on również zostaje wciągnięty w psychologiczną grę. Policjant, przebywający w ośrodku dla gliniarzy z depresją, anonimowo dostaje klucz magnetyczny do pokoju hotelowego. Mający zbyt wiele wolnego czasu Servaz postanawia przeprowadzić małe prywatne śledztwo, które z czasem przeradza się w poważną i czasochłonną sprawę.
Trzeba przyznać Minierowi, że potrafi stworzyć gęstą, niepokojącą atmosferę. Sam motyw osaczenia już wywołuje gęsią skórkę, a francuski pisarz potrafi jeszcze bardziej przestraszyć czytelnika. "Nie gaś światła" rozpoczyna się świetnie: pierwsze rozdziały zaciekawiają, wywołują lęk i sprawiają, że współczujemy Christine. Niestety, pod koniec książki ten nastrój gdzieś się ulatnia i czytając, myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej skończyć lekturę. W miarę rozwoju fabuły moja sympatia do głównej bohaterki malała, aby w końcu ustąpić poirytowaniu. Minier zrobił ze Steinmayer ofiarę absolutną: kobiecie nie wychodzi zupełnie nic oraz nikt nie wierzy w jej wersję zdarzeń. Irytuje zwłaszcza niechęć policji do bohaterki - wyszło to tak, jakby każdy policjant w Tuluzie był dupkiem nienawidzącym kobiet (oczywiście wyłączając bohaterskiego Servaza). Lawina niepowodzeń dziennikarki w zamyśle pisarza miała wzbudzić w czytelnikach współczucie, mnie jednak okropnie denerwowała, i z każdą kolejną katastrofą zastanawiałam się, co jeszcze autor jest w stanie tej Christine zrobić. A zrobił mnóstwo, nie oszczędzając również jej dalekiej przeszłości. Sympatii bohaterce nie dodawały absurdalne akcje, które podejmowała, próbując bronić się przed prześladowcą. Postać Christine Steinmayer zabiła dla mnie przyjemność z lektury "Nie gaś światła".
Intryga, którą snuje Minier, jest interesująca i niebanalna, a kolejne fragmenty układanki odkrywane są we właściwym czasie, oferując kilka ciekawych zwrotów akcji. Nie wszystko, co dzieje się w miarę rozwoju zdarzeń jest wiarygodne, jednak autor nie przekroczył linii, za którą kończy się thriller, a zaczyna niezamierzona parodia (chociaż w kilku momentach był naprawdę blisko). Myślę, że gdyby powstać głównej bohaterki została poprowadzona w inny sposób, do rozwiązania dążyłabym z niecierpliwością, jednak niestety stało się inaczej.
Czytaj również: "From Hell" - powstaje serial o Kubie Rozpruwaczu
"Nie gaś światła" to porządny thriller z elementami kryminału, który jednak czasami nudzi, jako że Bernard Minier zdaje się kochać niepotrzebne i niewnoszące nic do treści opisy oraz przydługie wykłady z psychologii. Plusem jest to, że nie trzeba znać wcześniejszych powieści autora, aby rozumieć fabułę książki, ponieważ wątek przeszłości Serveza jest ograniczony do minimum. Odbiór "Nie gaś światła" w dużym stopniu zależy od tego, jakie zdanie czytelnik wyrobi sobie na temat głównej bohaterki, i chociaż w moim przypadku położyło to lekturę, polecam przekonać się osobiście, ponieważ ostatecznie nie jest to beznadziejna książka.