Po raz kolejny twórcy rozpoczęli odcinek w miejscu, w którym zastosowali ostatnio cliffhanger. Wydawało się, że ta formuła rozgrywania akcji będzie się utrzymywać, jednak tym razem scenarzyści podeszli to tego elementu z nieco innej strony. Zaproponowali nam ciekawą historię, która ma swoje korzenie w przeszłości. I muszę przyznać, że była to odważna decyzja ekipy produkującej Supernatural. Wątek główny, który zrobił tak dobre wrażenie w pierwszych odcinkach, odsunęli na dalszy plan i zdecydowali się na historię jednoodcinkową. Mimo ryzyka jakie ze sobą niosła, wyszli z całej sytuacji obronną ręką. Udało się to dzięki przywróceniu konwencji potwora tygodnia, która została nieco zmodyfikowana, niemniej jednak przypomniała klimat, który był wizytówką serialu w początkowych sezonach.

[image-browser playlist="607506" suggest=""]©2011 The CW Television Network

W sezonie szóstym historie jednoodcinkowe raczej się nie sprawdzały, a przynajmniej mi nie przypadły do gustu. W obecnej odsłonie formuła ‘monster of the week’ powraca w bardzo dobrym wydaniu, pomimo że odcinek nie jest porywający. Jednak miał on kilka istotnych elementów, które zdecydowały o tym, że dobrze się go oglądało.

Po pierwsze – retrospekcje. Przyznam się, że jestem fanem ich umiejętnego stosowania i przedstawienie ich w "The Girl Next Door" było miłym zaskoczeniem. Dzięki nim widzowie mogli zauważyć kilka istotnych rzeczy. W szczególności dotyczyły one Sama, który był w centrum wydarzeń. Mogłoby się wydawać, że młodszy z braci, dręczony przez halucynacje, jest niezdolny do wykonywania swojej pracy. Jednak najnowszy odcinek pokazał, że te wnioski mogą być błędne lub po prostu za wcześnie wyciągnięte. To nadal dobry łowca, który ma też problemy i targają nim wątpliwości. To właśnie one przypomniały mi klimat pierwszych sezonów, a w szczególności emocjonalne zaangażowanie Sama, który wahał się, czy zabić potwora. Z jednej strony miło było znowu zobaczyć tego faceta z początku serialu, z drugiej jednak jest to mocno irytujące, że mimo upływu czasu i bagażu doświadczeń, główny bohater popełnia wciąż te same błędy. Rzekłbym nawet, że jest taką ciepłą kluchą, a nie jednym z najlepszych w swoim zawodzie. Kto puszcza wolno potwora, choćby nie wiadomo jak był bliski?

Po drugie – Dean. Nie był co prawda głównym bohaterem przedstawianej opowieści, ale i tak wywarł na mnie piorunujące wrażenie. Przede wszystkim, błyszczał tekstami, które przyprawiały mnie o niekontrolowane wybuchy śmiechu. Natomiast moment, w którym łapie kluczyki od Bobby’ego czy nokautuje Sama to kwintesencja humoru Supernatural. Jednak nie było tak wesoło jak mogło się wydawać. Wszystko dlatego, że Dean wraca do dawnych zwyczajów i najpierw działa, a potem myśli. Jednak wydaje mi się, że od niedawna decyzje, jakie podejmuje starszy z braci są co najmniej rozsądne. Po prostu kieruje się dobrymi powodami i mimo, że dalej nie zwraca uwagi na konsekwencje, to jednak jakimś cudem dotychczas udawało mu się uniknąć większych wpadek, co nie koniecznie wychodziło mu w poprzednich sezonach. Często płacił bardzo wysoką cenę za swoje decyzje. Widać gołym okiem, że postać się rozwija. Nie jest to jakiś szalony postęp, ale drobne rzeczy, takie jak: okłamywanie brata dla jego dobra (zresztą widzimy tę zależność w obie strony), branie odpowiedzialności wyłącznie na siebie (rozmowa z synkiem Amy), rozwiązywanie spraw samemu, nie razem itd. Natomiast wszystkie razem wzięte, wpływają na całokształt postaci jaką mogą oglądać widzowie.

[image-browser playlist="607507" suggest=""]©2011 The CW Television Network

Po trzecie - końcówka. Była ona bardzo dobra z kilku powodów. Twórcy, po przypomnieniu klimatu z pierwszych sezonów, zgotowali widzom zimny prysznic i, jak to mają w zwyczaju w tym sezonie, podczas ostatniej sceny przypomnieli nam o czym ma być i o czym jest ta odsłona. Osiągnęli to oczywiście za pomocą kolejnego zawieszenia akcji. Mimo, że gdzieś w tle pojawiał się wątek lewiatanów, to był on w tym odcinku odsunięty na dalszy plan i ja osobiście nie zwracałem na niego większej uwagi. Jednak ostatnie minuty dobitnie przypomniały mi o co tak naprawdę toczy się gra w siódmym sezonie i po raz kolejny poczułem się mile zaskoczony. Scenarzyści płynnie przeszli z jednego aspektu fabuły do drugiego, co nie koniecznie zawsze wychodzi dobrze, i za to należą im się kolejne brawa.

"The Girl Next Door" obniżył wysoki poziom, jaki ustaliły pierwsze odcinki. Był po prostu nieco inny, a zarazem dziwnie znajomy (wszystko za sprawą powrotu do sprawdzonej konwencji, na co już zwracałem uwagę). Nie porwał, a mimo to oglądało się go bardzo przyjemnie. Moim zdaniem, można się było spodziewać porzucenia wątku głównego na jakiś czas. Odcinek nie był typowym zapychaczem, włączonym w serial z powodu braku lepszych pomysłów, co sprawiło, że udało mu się utrzymać przyzwoity poziom. Brakowało co prawda tego czegoś, co sprawiało, że można było krzyczeć: super!, tak jest! czy wow!, ale wciąż można powiedzieć: jest dobrze i oby tak dalej.

Ocena: 7+/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj