Żywot ducha poczciwego – tak można zatytułować wydarzenia z bieżącego odcinka przygód braci Winchester. Chociaż nie do końca, bo została ukazana i ta gorsza strona bycia istotą niematerialną. Jednak tym razem świat duchów został przedstawiony od zupełnie innej, nowej strony – takiej jakiej dotąd nie mieliśmy okazji poznać. W sumie, przez cały sezon siódmy z różnym skutkiem były powielane już wcześniej stosowane schematy, ale tym razem - chyba po raz pierwszy – zostało to zrobione w należyty sposób. Pokazanie bytu istot niematerialnych było strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Chyba od zawsze ciekawiło widza, jak to wygląda, jak one egzystują, ale z ich punktu widzenia. Tutaj zostało to wreszcie zobrazowane przejrzyście. I trzeba przyznać, że wypadło to świetnie. Tym bardziej, że zostało to przedstawione w oparciu o jedną z ważniejszych postaci – Bobby’ego. Nie zabrakło także szczypty humoru, który jest nieodłączną częścią tego serialu. Po prostu nie da się nie uśmiechnąć na widok poczynań początkującego ducha, która stara się przesunąć jakikolwiek przedmiot z mizernym skutkiem. W ogóle sam pomysł, na taką konwencję odcinka w starym stylu, po prostu genialny. Tylko sama sprawa dosyć banalna i oklepana, ale nie ona, była najważniejsza.
Również kreacja głównego złego - "potwora tygodnia" - wypadła przyzwoicie. Pan nawiedzonego domu mógł nie jeden raz zaskoczyć: tak swoimi niepoślednimi umiejętnościami jak duch, jak i stylem bycia. Aż momentami miało się wątpliwości czy to nie jakiś anioł za tym wszystkim stoi, gdyż potrafił robić bardzo podobne rzeczy. Po za tym, scenografia po raz pierwszy od dłuższego czasu była przyzwoita i wiarygodna, czyli taka jakiej się oczekuje po serialu sci-fi. Jak i oczywiście sam klimat. Może nie wiało grozą i strachem - w końcu to nie pierwszy odcinek Supernatural, który oglądamy - ale dało się wyczuć lekką nutę niepokoju, niepewności.
[image-browser playlist="603128" suggest=""]
©2012 The CW Television Network
Równie ciekawym zabiegiem było odsunięcie braci na drugi plan. Nie dosłownie, ale nie dało się nie zauważyć, że tym razem uzupełniają całą historię, a nie jej przewodzą. Zaskutkowało to bardzo dobrym występem Jima Beavera, którego brakło w serialu od pewnego czasu. Może nie w sensie braku pojawiania się na ekranie, ale poświęcanego czasu, tej właśnie postaci. Co ważniejsze, tym razem jego występ nie był, aż tak sentymentalny jak ostatnio, ale raczej, w stylu do jakiego nas przyzwyczaił. Błyszczał tekstami oraz postawą, którą znamy od zawsze. Czegoś takiego dawno nie mieliśmy! I trzba przynać, było to miłym zaskoczeniem. Oprócz tego twórcom udał się po raz kolejny nakręcić bardzo emocjonalną scenę, kiedy to wreszcie bracia ujrzeli i mogli porozmawiać z duchem Roberta. Spojrzenia, konfrontacja, tęsknota – to wszystko w jednej chwili sprawiło, że łza mogła się zakręcić w oku widza, który mógł poczuć, że wróciło stare dobre Supernatural.
"Of Grave Importance" był typowym odcinkiem produkcji The CW. Sprawa w iście supernaturalnym stylu, Ci sami ulubieni bohaterowie i klimat lat ubiegłych sprawił, że oglądało się nadzwyczaj przyjemnie. Można było się pośmiać, popłakać, czyli to co zawsze oferował serial, który opowiadał o relacjach rodzinnych, które teraz powróciły ze zdwojoną siłą. Pewnie za wiele takich odcinków w sezonie siódmych już nie uświadczymy, ale wypada powiedzieć twórcom "dziękuję", chociaż za ten jeden.
Ocena: 7/10