Sezon 10, przynajmniej teoretycznie, od początku skupia się na walce Deana Winchestera z samym sobą, a ściślej mówiąc - ze swoją gorszą stroną, podsycaną Piętnem Kaina, które wywołuje w nim najgorsze instynkty zabójcy i w skrajnych przypadkach prowadzi do zdemonienia. O ile walka starszego Winchestera, doskonale pokazywana przez Jensena Acklesa, pozostaje w sferze wewnętrznej, co najwyżej podkreślana spojrzeniami w lustro, w „There’s No Place Like Home” twórcy "Nie z tego świata" ("Supernatural") postanowili unaocznić kryjący się w każdym z nas dualizm w sposób dosłowny, rozszczepiając Charlie Bradbury na dwie postacie - złą i dobrą. Jeśli miała to być metafora stanu Deana Winchestera, wyszło dosyć nachalnie i łopatologicznie, ale urok osobowości Charlie zwyciężył prostą fabułę i pomógł w przełknięciu paraleli. „There’s No Place Like Home” opowiada o spóźnionej vendetcie, potrzebie ratowania przyjaciół w każdej biedzie i konieczności walki z własnymi słabościami, nie zawsze zakończonej sukcesem. Wątek Czarodzieja z Oz, chociaż wtórny, nie nuży. Nieco dziwi wyciągnięcie jak królika z kapelusza kolejnego Człowieka Pisma (a podobno wszyscy wymarli) i sposoby Deana na wyciszenie - zdrowa żywność, abstynencja i więcej snu. Wygląda na to, że starszy Winchester próbuje upodobnić się do młodszego, co - biorąc pod uwagę, że Sam niegdyś pokonał w sobie Lucyfera - ma pewien sens. Cieszy powrót Charlie, nawet w dwóch postaciach, z których ta gorsza lepiej wygląda. Mamy nawiązania popkulturowe, nie tylko do Oz, ale i „Strażników Galaktyki” czy „Genesis”. Akcja płynie wartko, rozmowy się kleją, kobieta nieźle bije, a trup nie ściele się tak gęsto, jakby mógł. Na pierwszym planie Dean zmaga się sam ze sobą oraz cyborgową wersją przyjaciółki, Sam okazuje wsparcie i po raz kolejny bywa podduszany, Charlie cierpi, a wszyscy wszystkim przebaczają, prócz starszego Winchestera, który ma trudności z wybaczeniem samemu sobie. Tym bardziej że znowu go poniosło. [video-browser playlist="659480" suggest=""] Na uwagę zasługują piękne ujęcia, nietypowy kąt kamery, niezłe efekty specjalne i nasycenie barw w kadrze. Widać, że jako scenarzysta Robbie Thompson ma słabość do elementów baśniowych. Dobrze było znowu zobaczyć Phila Scriggię na miejscu reżysera. Przy bardzo dobrej grze aktorskiej Jensena Acklesa i Jareda Padaleckiego serialowa Charlie Bradbury (Felicia Day) wypadła nieźle, ale powinna poćwiczyć przedstawianie złej strony – znacznie lepiej wychodziła jej „dobra” Charlie, która – miejmy nadzieję – powróci. „There’s No Place Like Home” nie był fillerem, chociaż specjalnie nie rozwinął głównego wątku sezonu. Jednakże można powiedzieć, że go podkreślił i uwypuklił. Sekundujemy Winchesterom w pokonywaniu mroczniejszej strony własnego ja, a może nawet w pogodzeniu się z jej istnieniem i przyjęciem samych siebie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jak miło, że w końcu poszli po rozum do głowy i postanowili znaleźć źródło, czyli Kaina, co wszyscy oglądający podpowiadali im od kilku odcinków. Nie wiadomo tylko, czy trzęsące się ręce Deana oznaczają, że jest on na głodzie alkoholowym, czy Piętno Kaina domaga się daniny krwi. Co zapewne okaże się w najbliższej, wyczekiwanej przyszłości. Nie traćmy nadziei…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj