Przyznam, że osobiście cieszyłam się z powrotu Cole'a do "Supernatural", bo to była od początku ciekawa i intrygująca postać. Oto wyrosło nowe pokolenie świadków działalności Winchesterów, doszła do głosu ta druga strona medalu – rodziny tych, którzy zginęli z ręki łowców w dość niewyjaśnionych okolicznościach, nierozumiejące tego, co się stało i obwiniające o tragedię w zasadzie nie tę stronę, co trzeba. Można było z tego stworzyć naprawdę ciekawy obraz moralnej dwuznaczności działań łowców i pokazać relacje niejednoznaczne oraz skomplikowane między obiema stronami. I prawie się to udało, nawet pomimo szybkiego urwania sprawie głowy już w pierwszej połowie sezonu. Niestety ostatni odcinek przeciągnął wątek o jeden stopień za daleko i zmarnował ten potencjał - Cole był ciekawą postacią, dopóki nie dołączył do grona wielbicieli braci, osób, które coś Winchesterom zawdzięczają tudzież płaczą nad dziejową niesprawiedliwością i faktem, że Sam oraz Dean są pozbawieni chwały przysługującej bohaterom. Życie jest ciężkie, panie, a w tym kontekście Cole stał się wręcz z lekka irytujący (i nie, sprawie nie pomaga nazywanie braci "Dean-o" i "Sammy boy"). Pomyśleć, że kiedyś w tym serialu roiło się wręcz od fantastycznych i wyrazistych postaci drugoplanowych. A nawet trzecioplanowych, jeśli policzymy te pojawiające się tylko raz.

[video-browser playlist="674960" suggest=""]

Jednak największy problem tego odcinka to potwór tygodnia, czyli nienazwany robal bez kontekstu i historii, który ani straszy, ani brzydzi. Ja rozumiem, że czasami Winchesterowie powinni trafić na coś, czego wcześniej na oczy nie widzieli i nie mają pojęcia, jak się do tego zabrać, ale czy to naprawdę musiało być akurat to? Czy światowy bestiariusz wyczerpał już wszystkie swoje możliwości? O ile ciekawiej by było, gdyby oparto tę część fabuły na przykład na rodzimej mitologii regionu, w którym żołnierze byli na misji. Tymczasem rozwiązanie zagadki okazało się mało kreatywnym rozczarowaniem. Ciekawsze były chyba rozważania nad stanem psychiki i żołnierską traumą, o które zahaczała tematyka tego odcinka, niż faktyczna przyczyna drastycznej przemiany mężów i ojców. W tych okolicznościach trzeba jednak oddać sprawiedliwość jednej rzeczy - nareszcie ktoś sobie przypomniał, że Winchesterowie to w tym zawodzie elita i że każdy z nich z osobna jest pełnowartościowym, samodzielnym łowcą i potrafi sobie w pojedynkę też doskonale poradzić: Sam w sytuacji zagrożenia i konieczności szybkiego działania, a Dean, kiedy trzeba coś przeanalizować i pomyśleć. Nawet jeśli wynik nie zawsze jest po ich myśli. Zobacz również: „Daredevil” – nowe plakaty promujące serial Marvela i Netflixa I tutaj nasuwa się konkluzja i pytanie jednocześnie - o czym właściwie jest ten odcinek? Ano o tym, że nie każdego da się uratować, dla niektórych jest już za późno, a kiedy nie wiesz, z czym masz do czynienia i poruszasz się po omacku, nieświadom, czego tak naprawdę szukać, stoisz na zdawałoby się przegranej pozycji i im szybciej sobie to uświadomisz, tym lepiej. To oczywiście nauka dla Sama, który desperacko poszukuje odpowiedzi na problem Deana. Problem, który nadal niestety nie ma emocjonalnej mocy, bo wisi w powietrzu, nie dając się odczuć jako realne zagrożenie. Konsekwencje działania znamienia Kaina dostały wyrok w zawieszeniu i odliczają minuty, kiedy znowu twórcy "Supernatural" uznają za słuszne cokolwiek o nich wspomnieć. Bo przecież Winchesterowie zawsze koniec końców wychodzą z problemów obronną ręką. To nie jest (już nie) historia wysokich stawek i realnych zagrożeń. A może jednak?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj