Koncepcja, że Bóg stworzył ogary piekielne, po czym się ich czym prędzej pozbył (prócz szczennej suki uratowanej przez Lucyfera), bo mu wyraźnie nie wyszły, nieco zgrzyta, ale uznajmy, że to ciekawe rozwinięcie historii hellhounds. W ramach sabotażu uwolniona przez dwa przygłupie demony, starające się uwolnić Lucyfera, Ramsey schroniła się na Ziemi i zaatakowała Bogu ducha winnego chłopaka, który miał pecha znaleźć się w złym miejscu o złym czasie. W przeciwieństwie do innych ogarów, napadających jedynie na tych, którzy zaprzedali duszę na rozdrożach i kończy im się zakontraktowany czas lub będących pupilkami demonów, Ramsey wykazywała wolną wolę, a do tego okazała się niezwykle pamiętliwa, co oznaczało kłopoty dla dziewczyny pierwszej ofiary, Gwen. Winchesterowie zakończyli trudne, wielowątkowe i krwawe polowanie, którego ślady widać było zwłaszcza po umorusanym od stóp do głowy Deanie. W zasadzie Sam musiał namawiać go na prysznic – scenarzysta Davy Perez utknął chyba w pierwszym sezonie Nie z tego świata, kiedy Dean nie wykazywał jeszcze tak ogromnego zamiłowania do czystości. Bracia zabrali się za kolejną sprawę z ogarem piekielnym, podesłaną przez brytyjskich Ludzi Pisma, o czym Dean dowiedział się dopiero pod koniec Somehere between heaven and hell, gdy Sam przyznał się do współpracy z BMoL-ami, a Dean w sumie uznał ją za zrozumiałą, choć nie ufa im za grosz – zapewne słusznie. Jako że nie udało się uspokoić Gwen (trudno kogoś uspokoić, gdy chwilę później zostaje zaatakowany przez niewidzialnego cerbera), bracia ruszyli na poszukiwania Ramsey, z dziwnie chętnym do współpracy Crowleyem przy boku. Trzeba zaznaczyć, że był to jedyny w swoim rodzaju odcinek, w którym po raz pierwszy wszyscy po kolei dziękowali królowi piekła za pomoc. Może oprócz Lucyfera, który uwolniony z magicznych okowów, pozbywszy się swoich wybawicieli, próbował przywrócić swój porządek rzeczy i zemścić się na Crowleyu, jednak wyszło na jaw, że ten w istocie wyprzedza go o krok, trzymając asa w rękawie. Samo polowanie na ogara piekielnego – jakby nie było istota odcinka, było nieco zbyt statyczne. Ot, Dean z Crowleyem snuli się po ciemnym lesie, przerzucając dowcipnymi tekstami (Dean jakby zapomniał, że panicznie boi się ogarów piekielnych), a Sam obwoził Gwen po okolicy, by utrudnić Ramsey jej namierzenie. Oczywiste było, że to się nie uda, podobnie jak to, że w którymś momencie Sam zgubi okulary, dzięki którym widać to, co niewidzialne i będzie musiał walczyć na oślep. Odrobinę szkoda, że zabijanie ogarzycy nie potrwało zbyt długo, tym bardziej, że reżyserka odcinka Nina Lopez-Corrado słynie ze znakomicie pokazywanej na ekranie walki. Somehere between heaven and hell ciut osłabiło legendę krwiożerczych ogarów piekielnych, pokazując, że można je dosyć łatwo zranić lub zabić, tak jak uczynił to niegdyś Sam przy pierwszej z boskich prób. Chociaż z drugiej strony, w przypadku paktów zawieranych na rozdrożu i tak nie wystarczyłoby zabić przychodzącego po ofiarę ogara, bo przecież z piekła przysłano by następnego i następnego, aż do skutku. W międzyczasie, gdzieś na obrzeżach odcinka Castiel w końcu wpadł na trop Kelly Kline, noszącej pod sercem dziecko Lucyfera, po krótkiej namowie wysłannika Jozuego postanowił wrócić do nieba. Nie wniosło to wiele do fabuły, ale przynajmniej pozwoliło aniołowi się pojawić. O ile muzycznie w odcinku nie działo się wiele (jedna jedyna Ballad of a truck driver's wife lorene mercer w knajpce, w której prowadził dochodzenie Castiel), nawiązań popkulturowych pojawiło się bez liku, w tym porównywanie brytyjskich Ludzi Pisma do „Douchebusters” i hobbitów, kolejne aliasy fałszywych agentów FBI, czy imię ogara piekielnego nazwanego po Ramseyu Boltonie, jednym z bohaterów Gdy o tron, sadyście polującego na ludzi ze sforą swoich psów (który zginął rozszarpany przez nie żywcem). Jednak najlepszym „easter eggiem” odcinka było pokazanie owiniętego drutem kolczastym kija baseballowego – wypisz wymaluj Lucille z tekstem o uwielbiającym go Johnie Winchesterze, granym przez Jeffa Deana Morgana, a zatem jednocześnie Neganem z Walking dead. Swoją drogą, crossover Nie z tego świata z The Walking dead byłby wart grzechu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj