Tym razem problemy sprawiała Rowena, która dzięki wspaniałomyślności Sama zyskała większą moc i postanowiła ją wykorzystać w – powiedzmy, że dobrym, celu. Trzeba przyznać, że Rowena (Ruth Connell) ma w sobie dużo wdzięku (tango!), nawet gdy wpada w tryb morderczy. Oglądając odcinek byliśmy w stanie zrozumieć, dlaczego próbując skontaktować się ze Śmiercią, czyniła to, co czyniła - na szczęście zabijała tylko „niedobrych” zarządzających koncernem farmaceutycznym (Patryk Vega ucieszyłby się z tak kreatywnego podejścia do Botoksu). Chociaż trzeba było podpowiedzieć jej przykład Deana, który wielokrotnie spotykał się ze Śmiercią i miał na to lepsze sposoby: zaklęcie przywołujące, zaklęcie wiążące (wiedźma tego nie wiedziała?), krótkie samobójstwo - mnóstwo innych możliwości innych, niż zabijanie ludzi i przychodzących po nich Kosiarzy, by zwrócić na siebie uwagę Billie. Cieszę się także, że w Funeralia zachowano dziwną więź łączącą Rowenę z Samem, choć on jednak do niej strzelił (ze łzami w oczach), a ona chciała go poświęcić w imię sprawy, ale w końcu nie zabiła, co Sam nazwał wielkim postępem, a Dean – cudem. Mimo to nie do końca przemawia do mnie motywacja Roweny podpowiedziana przez scenarzystę Steve’a Yockey’a. Jakoś trudno sobie wyobrazić, że nagle odkryła w sobie wielką, macierzyńską miłość do Crowleya i chciała go wskrzesić - toć żarli się jak pies z kotem przez większość czasu spędzonego razem. Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o watek Roweny i braci Winchesterów, pomysł z wysłaną przez Śmierć Żniwiarką wyskakująca jak diabeł z pudełka i od dłuższego czasu czuwającą nad braćmi (chociaż nie wolno jej ingerować - zasada czystych rąk) był nieco upiorny, zwłaszcza w kontekście jej nie-pomocy i wspominek o cudownych środkach do pielęgnacji włosów Sama oraz starych hamburgerach i klasycznym pornosie na kasacie o japońskiej księżniczce porwanej przez potwora z mackami chowanym pod łóżkiem przez Deana. Kontrapunktem dla poczynań Roweny była kolejna wyprawa Castiela do Nieba i muszę przyznać, że po raz pierwszy od dawna odwiedziny w Niebie nie okazały się tak nudne jak zwykle – to znaczy, owszem, czekający na posłuchanie Castiel wynudził się jak mops, ale później wpadł w prawdziwy stupor (kolejny powrót w Supernatural, tym razem Naomi – w sezonie trzynastym mamy ich prawdziwy wysyp) i – po zrozumieniu tego i owego, w przygnębienie. Nic dziwnego, niebezpieczeństwa zaczynają czyhać na Winchesterowską wersję Ziemi z każdej strony – jak nie alternatywny archanioł Michał i jego plany inwazji, to wyczerpujące bateryjki Niebo, które może rozpaść się hukiem, zasypując świat duszami. A jeszcze Rowena – zmieniając przeznaczenie kilkorga ludzi, o mało nie doprowadziła do „oczyszczającego” kataklizmu w rodzaj kolejnej, zabójczej plagi czy wojny, lecz, na szczęście, przynajmniej ona została powstrzymana. Wisienkami na torcie były ciekawie zaaranżowana walka Deana z ochroniarzem Roweny, Bernardem – reżyserka Nina Lopez-Corrado ma prawdziwe serce do choreografii walk. Nie miałam również nic przeciw poobijanemu Deanowi siedzącemu na podłodze i sączącemu piwo z bratem i Roweną. Ich trójstronna rozmowa była prawdopodobnie najlepszym momentem całego odcinka - zwłaszcza tekst Deana, że każdy z nich zrobił coś okropnego, z czym musi dalej żyć i jakoś się uporać. Prawda. Ładnie powiedziane. Domyślamy się, że w przyszłym tygodniu Rowena pomoże braciom odnaleźć Gabriela, acz nie sądzę, by Castiel zdołał namówić egoistycznego archanioła do powrotu do Nieba i wspomożenia garstki ocalałych aniołów. Cóż, poczekamy, zobaczymy. W międzyczasie brawo za dobór piosenek w Funeralia - Seductive tango Dominica Richarda Ashwortha i Dereka Nasha w scenie tańca Roweny z Bernardem oraz Supernatural man Mable Jo i Jealous Hearts sączące się z głośników w barze, w którym Winchesterowie spotkali się z wiedźmą. Dobry wybór.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj