Pod koniec sezonu 14. po naprawdę mocnym finale Nie z tego świata zostaliśmy z palącym pytaniem, jakimi cudem bracia Winchesterowie i Castiel wydostaną się z cmentarza?
Bohaterowie
Nie z tego świata są otoczeni przez przeważającą siłę wroga, czyli zombie, a właściwie dusze z Piekła, które wcieliły się w to, co miały pod ręką, czyli cmentarne ciała. Przez cały hiatus obgryzaliśmy palce do nomen omen, kości, zastanawiając się, co się stanie dalej? Obstawialiśmy interwencję Billie jako śmierci, czy przypływ anielskich sił Castiela, po cichu licząc na coś zupełnie innego. I coś innego dostaliśmy, aczkolwiek wielkich fajerwerków nie było. Nie było też aż tak źle.
Chłopaki walczyli na cmentarzu jak lwy (przyznaję, dobrze się na to patrzyło), jednak okrążenie nie było aż tak ciasne, jakby się wydawało, bo udało im się przedrzeć przez nie i uciec do grobowca, zatrzaskując za sobą wierzeje. Jak słusznie zauważył Dean, pomogło to o tyle, że przynajmniej chwilowo nie zostali rozszarpani żywcem i teraz mogli co najwyżej umrzeć z głodu (wszyscy prócz Casa, oczywiście).
I tak, gdyby nie nieoczekiwany sprzymierzeniec, który pojawił się – dosłownie, jak diabeł z pudełka, byłoby z nimi krucho. Co do sprzymierzeńca – może nigdy wcześniej w serialu nie słyszeliśmy o Belfegorze (nie licząc demonologii stosowanej), ale wyznam, że od pierwszej chwili jego postać przypadła mi do gustu. Przypomina rozwydrzonego nastolatka, ale ma cięty języczek i nonszalancki sposób bycia, nie wspominając o uroku naczynia, które opętał. Alex Calvert mógł się zabawić, grając kogoś zupełnie innego niż nefilim Jack.
Intencje Belfegora wydają się zrozumiałe i korzystne dla łowców – wbrew niechęci Castiela, ale w uniwersum Nie z tego świata nie należy przyzwyczajać się do myśli, że demon naprawdę chciałby komuś, prócz siebie, pomóc. Poczekamy, zobaczymy…
Teoretycznie główny zły ostatniego sezonu rysuje się jasno i wyraźnie – są nim dusze potępieńców z Piekła, z których jakąś drobną część (z bagatela, 2-3 milionów) posłali tam Winchesterowie. Ale czy rzeczywiście? Skąd pewność, że Chuck zakończył tę opowieść i więcej nie pojawi się na jej kartach? Do tego w tle pojawia się możliwość, że z piekielnej Klatki mógł wydostać się archanioł Michał w garniturze z przyrodniego brata Winchesterów, zapewne szalony i jak najbardziej żywiący do nich urazę. Ponadto na mgnienie oka pojawiła się niepokojąca wizja związana z kulą, która zrykoszetowała, gdy Sam strzelił do Chucka i która utkwiła w nim na dobre, a przynajmniej na to wygląda. Czy to go zmieni? Czy zobaczyliśmy lucyferyczną wersję Sama z The End? Czy zajrzeliśmy do kolejnego alternatywnego świata? Kto wie? Możliwości są kuszące.
Na razie to jedynie założenia na przyszłość, bo sama oś fabularna pierwszego odcinka sezonu okazała się dosyć prosta, choć ciekawie było ponownie zobaczyć kilka złych istot nie z tego świata (Sam Winchester oczywiście musiał zmierzyć się z klaunem i oberwać), tak samo jak cieszył powrót nieco bardziej bojowego (i lekko sfochanego) Castiela, empatycznego Sama i sarkastycznego Deana. Jednak wisienką na torcie odcinka – o dziwo – został Belfegor.
I niewątpliwie, nawiązując do kanonu, Winchesterowie mają (raz jeszcze, jako że zgodnie z tytułem odcinka
Back and to the future - witamy w powrocie do przeszłości) robotę do wykonania. Mnóstwo roboty. Muzycznie, czystą przyjemnością było wysłuchanie
The Famous Final Scene Boba Segera & The Silver Bullet Band przy podsumowaniu poprzedniego sezonu w klasycznym (choć to ostatni raz, gdy go zobaczyliśmy) Road so far.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h