"Rycerze Zodiaku" to anime sięgające jeszcze lat 80., którego młodsze pokolenie może nie kojarzyć. Seria cieszy się niesłabnącą popularnością i wciąż raz na jakiś czas ukazują się kolejne produkcje osadzone w tymże uniwersum. W Stanach Zjednoczonych cykl nigdy nie był szczególnie znany, ale w Europie i Japonii do dziś ma rzesze wiernych fanów, o których Namco Bandai postanowiło zadbać, wydając Brave Soldiers. Przyjrzyjmy się tej grze bliżej.

Zaraz po uruchomieniu gracza wita ślicznie animowane intro, które odpowiednio nastraja do zabawy i wprowadza w klimat produkcji. W samym menu zaś znaleźć można pokaźną liczbę różnych trybów, wśród których najważniejszy jest fabularny. Twórcy podzielili go na rozdziały skupiające się na poszczególnych sagach: Sanctuarium, Posejdona czy chociażby Hadesa. Należy jednak otwarcie powiedzieć jedną rzecz - fabuła jest tak skomplikowana i wielowątkowa, że przestaniecie na nią zwracać uwagę już po kilku minutach. Atena jest w niebezpieczeństwie, a rycerze stają w jej obronie, mierząc się z coraz to silniejszymi przeciwnikami. Przegrywają, następnie wygłaszają podniosłe mowy o miłości, potędze wiary, bla bla bla, pierdu pierdu, najlepiej przewijać, bo i tak wiadomo, jak to się skończy. A jakby ktoś jednak nie wiedział, to podpowiem: energia Cosmo daje bohaterom dodatkową siłę, dzięki której przezwyciężają każdą przeszkodę. Dokładnie takie banały pojawiają się w grze dosłownie na każdym kroku, ale to w końcu bijatyka, więc można się było ich spodziewać. Niemniej właśnie w trybie fabularnym będziemy odblokowywać nowych wojowników, areny oraz całą masę innych drobiazgów z grafikami włącznie. Niektóre bonusy można zdobyć dopiero wtedy, gdy w trakcie walki spełni się dodatkowe warunki, jak chociażby zakończenie pojedynku z co najmniej połową życia lub wykonanie 15-ciosowego kombosa. Przeważnie nie nastręczają one większych trudności.

Gdy już zakończymy konsumpcję dania głównego, to pozostaje nam jeszcze tryby VS, Survival, Practice oraz Galaxy War. Trzech pierwszych nikomu chyba opisywać nie trzeba, bo to podstawa większości fighterów; ostatni natomiast to typowy turniej, w którym udział wziąć może nawet do ośmiu graczy kolejno przekazujących sobie pady. Uczestnicy walczą w parach, a wyłonieni w ten sposób zwycięzcy następnie mierzą się ze sobą, aż na arenie pozostanie niekwestionowany champion. Nie zapomniano również o zabawie online, która oferuje pojedynki zwykłe i rankingowe. Co ciekawe, jak na tytuł dość niszowy i skierowany głównie do fanów anime, chętnych do potyczek w sieci nie brakuje. Trudno powiedzieć, jak długo taki stan rzeczy się utrzyma, ale obecnie jest z kim grać, a że całość działa sprawnie i bez zgrzytów, to i warto poświęcić trochę czasu, by pokazać kolegom z drugiego końca globu, czyje Cosmo jest lepsze.

Przejdźmy jednak do samej mechaniki gry, która nieszczególnie różni się od tej znanej z Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm 3. Walki nie toczą się w dwóch wymiarach z okazjonalnymi sidestepami, ale pozwalają na pełną swobodę. Osobiście nie przepadam za takim rozwiązaniem, gdyż o precyzyjnym wymierzaniu razów można zapomnieć, a technika traci na znaczeniu przy niejednokrotnie panującym na arenie chaosie. Z drugiej strony Saint Seiya: Brave Soldiers daleko do bijatyki z prawdziwego zdarzenia, którą masterowałoby się długimi miesiącami. To produkcja skierowana do niedzielnych amatorów prania się po mordach, którzy chcą w prosty, ale efektowny sposób pokazać znajomym, kto tu rządzi. Starzy wyjadacze oferowany przez niniejszy tytuł system walki rozgryzą w godzinę. Nie znaczy to jednak, że dzieło Namco Bandai jest nudne i niewarte uwagi - wręcz przeciwnie, idealnie nadaje się jako pozycja imprezowa, do której może zasiąść każdy bez konieczności żmudnego przyswajania trudnych do ogarnięcia podstaw.

Chociaż osoby zaznajomione z serią "Naruto" szybko się w recenzowanej produkcji odnajdą, to pozostałym wypadałoby wyjaśnić co i jak. Pod kwadratem mamy słaby atak, pod trójkątem mocny, kółko to specjal, a krzyżykiem skaczemy lub, po dwukrotnym wciśnięciu, wykonujemy szybki dash. Jest jeszcze blok, za który odpowiada L1. Ataki łączymy w kombosy, aby zwiększyć zadawane obrażenia. To jednak nie koniec, bo prawdziwa frajda kryje się w umiejętnym korzystaniu z energii Cosmo. Jej wskaźnik powoli zapełnia się automatycznie, ale proces można przyspieszyć, tłukąc oponenta, samemu zbierając cięgi lub po prostu przytrzymując L2. Oczywiście zapełnienie całego paska pozwala odpalić efekciarskiego i pełnego rozbłysków supera, ale już przy jednym dostępnym segmencie można sporo zdziałać. Wystarczy wcisnąć jeden z przycisków geometrycznych przy jednoczesnym trzymaniu L2, aby wykonać potężny atak lub podrasowaną wersją dasha, dzięki któremu szybko doskoczymy do przeciwnika znajdującego się na drugim końcu planszy. Ma on jednak jeszcze jedno, dużo ciekawsze zastosowanie; otóż sprawia, że łańcuch ciosów nie zostaje przerwany. W ten sposób byłem w stanie nabić 99 hit combo (dłuższego się nie da, sprawdziłem). To jednak nie koniec zabawy energią Cosmo, która służy również do wykonywania szybkich uników. Tuż przed przyjęciem uderzenia należy wcisnąć R1, aby nasza postać teleportowała się za plecy adwersarza. Przydatna rzecz, zwłaszcza że po przyjęciu pierwszej piąchy na twarz nie da się już blokować i jedynym ratunkiem jest wtedy wspomniany unik. Podczas walki bardzo powoli ładuje się jeszcze wskaźnik tzw. Przebudzenia Siedmiu Zmysłów. Jego aktywacja zwiększa tymczasowo siłę naszych ciosów i sprawia, że dużo szybciej przebijamy się przez obronę przeciwnika. O nadużywaniu tego dobrodziejstwa nie ma jednak mowy, w większości przypadków zakończymy pojedynek, nim pasek zdąży się zapełnić.

System walki opanować można błyskawicznie, jak i równie szybko odkryć, iż niewiele ma on do zaoferowania. Pojedynki są widowiskowe i patrząc z boku, można uznać, że potrzeba nie lada skilla, aby toczyć te niebywale zażarte boje. Prawda jest jednak taka, że weterani "Tekkena", "Street Fightera" czy innego "Dead or Alive" szybko się niniejszym tytułem znudzą, bo o wykręcaniu jakichś ciekawych juggli zwyczajnie nie może być mowy. Jeśli natomiast jest się miłośnikiem anime, na którym bazuje gra, a dodatkowo preferuje proste bijatyki, które nie wymagają małpiej zręczności, to Saint Seiya: Brave Soldiers może być spełnieniem marzeń fana.

Grywalnych postaci, jeśli dobrze policzyłem, jest 59. Liczba ta jest trochę oszukana, bo czwórka głównych bohaterów występuje w kilku wariacjach różniących się jedynie zbroją i atakiem specjalnym, ale nawet mając to na uwadze, szeroki wachlarz wojowników imponuje. Do wyboru jest: Saiya, Shiryu, Shun, Ikki, Hyoga, Jabu, Ichi, Poseidon, Marin, Camus, Shura i wielu innych rycerzy. Każdy znajdzie coś dla siebie. Warto nadmienić, że statystyki postaci można podnosić poprzez kupowanie specjalnych kul, które zwiększają siłę ataku, przyspieszają uzupełnianie energii Cosmo, stopniowo regenerują zdrowie itp.

Przyjemna dla oka i ucha jest sama oprawa audiowizualna. Dzięki technice cel-shading wojownicy wyglądają jak żywcem wyjęci z serialu animowanego, ich zbroje elegancko połyskują w słońcu, a do walki zagrzewa dynamiczna muzyka. Fabułę natomiast poznajemy, oglądając śliczne plansze z wizerunkami bohaterów i słuchając oryginalnego japońskiego dubbingu, który staje się zrozumiały dzięki angielskim napisom. Egzemplarz recenzencki pozbawiony był polskiej lokalizacji, ale w przypadku tej pozycji jest ona akurat całkowicie zbędna. Jedyne, do czego bym się przyczepił, jeśli chodzi o stronę techniczną, to areny, które sprawiają wrażenie pustych i nieatrakcyjnych. Zdarzają się ciekawsze miejscówki, ale większość z nich jest zwyczajnie nijaka i w zestawieniu z topowymi fighterami wypada blado.

Saint Seiya: Brave Soldiers nie jest produkcją wybitną; to tytuł skierowany przede wszystkim do fanów "Rycerzy Zodiaku", których ucieszy ogromna liczba znanych postaci i technik. Gra powinna dostarczyć niemałej frajdy również osobom, które lubią bijatyki, ale nie przepadają za czasochłonnym wpajaniem sobie systemu walki. Tutaj wystarczy kilka minut przygotowania, by móc się świetnie bawić, najlepiej w gronie znajomych, bowiem produkt studia Dimps idealnie nadaje się na imprezy. W szczególny zachwyt nie wprawi, ale też nie rozczaruje.

Plusy:

+ szeroki asortyment wojowników;
+ sympatyczna oprawa audiowizualna;
+ mnogość trybów zabawy;
+ idealna na imprezy;
+ przyjemny, choć prosty system walki...

Minusy:

- ...dla niektórych za prosty;
- areny świecące pustkami;
- weteranom gatunku szybko się znudzi.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj