Stacja zapowiadała dwa ostatnie tegoroczne odcinki Czarnej listy jako "game changing episodes". Po ich obejrzeniu z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że koncept serialu już niebawem może zostać delikatnie zmodyfikowany, ale proceduralny charakter opowiadania historii wciąż będzie obecny. Długo trzeba było czekać, aż scenarzyści zdecydują się odważniej rozwinąć główne wątki, które dotychczas traktowane były po macoszemu. Owszem, nie brakowało rozwoju specyficznej relacji łączącej głównego bohatera z Lizzy. Istotną rolę w kolejnych odcinkach odgrywał też jej mąż, Tom, o którym Red nieprzypadkowo wspomniał pod sam koniec recenzowanego epizodu. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że zakończenie wątku Anslo Garricka trochę rozczarowało, a sam odcinek nie był tak ekscytujący i nie trzymał w napięciu jak przed tygodniem.

Scenarzystom nie można odmówić rozmachu, bo postanowili nie przeciągać specjalnie scen w zamkniętej klatce, a główny bohater ratując życie Elizabeth, zdecydował się oddać w ręce Garricka. Nie przepadam jednak za sytuacją, w której twórcy Czarnej listy zaserwowali sztuczny i – jak się okazało – nieprawdziwy cliffhanger. Przed tygodniem dali wyraźnie do zrozumienia, że Dembe został przez Garricka zabity, tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Brak kolejnych ofiar po stronie FBI czy też wśród pracowników Reddingtona sprawił, że napięcie systematycznie zaczynało spadać. Odblokowanie łączności w budynku sprawiło, że zakładnicy błyskawicznie zostali odbici, co i tak wydarzyło się zdecydowanie zbyt późno. Nie wiem, jak mocno chroniony i tajny był ośrodek pracujący nad listą Reda; dziwię się jednak, że nie posiadał on żadnych kamer, dostępu i inwigilacji z zewnątrz.

[video-browser playlist="635463" suggest=""]

Mimo że Red wyraźnie zaprzeczył w rozmowie z Lizzie, twierdząc, że nie jest jej ojcem, wciąż odnoszę wrażenie, iż wytłumaczenie całej sytuacji jest znacznie prostsze niż zawiłości serwowane nam w tym wątku przez scenarzystów. Reddington nieprzypadkowo dwa odcinki wcześniej zmuszony został wyeliminować ojca Keen, gdy ten chciał powiedzieć jej prawdę. Red zaprzeczył dla dobra Elizabeth. Tylko w ten sposób nadal mógł ją chronić i jednocześnie współpracować z FBI. Mimo że zakończenie tego odcinka sugeruje kolejny przejściowy epizod po świątecznej przerwie, to schemat i proceduralność do Czarnej listy wróci szybciej, niż nam się wydaje.

Nawet jeśli rozstrzygnięcie wątku Anslo Garricka było słabsze niż jego zawiązanie przed tygodniem, pomysł na serial nadal mi się podoba, bo wyraźnie widać, że scenarzyści starają się rozwijać koncept zarysowany w pilotowym odcinku. Jasne, często stosują banalne, momentami wręcz idiotyczne rozwiązania. Z agentów FBI robią głupków, którzy dają się manipulować jak zwyczajne żółtodzioby bez odpowiedniego przeszkolenia. Wprowadzenie do serialu wybitnego aktora, Alana Aldy, w roli tajemniczego Fitcha sugeruje, że prawdziwa "zabawa" dopiero przed nami. Kto wie, być może zamiast tajnego oddziału FBI czarną listą Reddingtona zajmie się ktoś inny, kto ma do tego odpowiednie predyspozycje?

Z umiarkowanym zainteresowaniem wyczekuję kolejnych odcinków Czarnej listy, zastanawiając się, w jakim kierunku pójdą twórcy. Z Jamesem Spaderem na pokładzie mogą pozwolić sobie na naprawdę dużo, co zresztą widzieliśmy w recenzowanym epizodzie. Sceny tortur i przesłuchania wypadły znakomicie, a to wszystko zasługa wybitnego aktorstwa, którego w Czarnej liście nie brakuje, choć poziom obniża Diego Klattenhoff (wcielający się w postać irytującego Donalda). Łudziłem się, że agent Ressler może nie przeżyć tego odcinka, ale moja nadzieja szybko została przez scenarzystów rozwiana.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj