Dzieła Adriana Sitaru są dla mnie całkowita tajemnicą, zatem wybierając się do kina na jego najnowszy film ‌Illégitime do końca nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Oczywiście jakieś pojecie miałem, chociażby pobieżne, ale to i tak nie ułatwiło mi zadania. Z drugiej strony, kino rumuńskie od lat ma dobrą passę, a ja nie spotkałem się jeszcze ze złym filmem z tamtych rejonów, więc to mnie trochę uspokajało. Niepewność towarzyszyła mi jednak do pierwszych minut seansu. ‌‌Illégitime rozpoczynają się do rodzinnego przyjęcia klanu Anghelescou. Poza Victorem (ojcem rodziny) przy stole znajduje się czwórka jego dorosłych dzieci i partnerzy dwójki z nich. Sielankowa atmosfera jednak nie trwa długo. W trakcie rozmowy wychodzi na jaw, że ojciec w czasach komunizmu donosił na kobiety chcące dokonać aborcji. Co wiecej Victor nie wstydzi się tego, gdyż cynił to z pobudek etycznych (jest przeciwnikiem aborcji). Oczywiście to nie podoba się jego dzieciom i wywiązuje się karczemna awantura, w trakcie której wychodzi na jaw, że najmłodsze z rodzeństwa - bliźniacy Sasha i Romeo – mogli także być usunięci. Czemu kategorycznie sprzeciwił się ojciec i dzięki jego przekonaniom do porodu doszło. Ta informacja zmienia relacje w rodzinie Anghelescou, a bliźniacy starają się dowiedzieć, czy informacja o ich aborcji była prawdziwa. W tym miejscu wydaje się, że reżyser chce na nowo rozprawić się z tematem aborcji w komunistycznej Rumunii, który został już doskonale przedstawiony w znakomitym 4 miesiące… Cristiana Mungiu. Film skręca jednak w zupełnie inne rejony i temat aborcji i niechcianych dzieci powoli schodzi na drugi plan. Na pierwszy plan niespodziewanie wychodzi kazirodczy związek pomiędzy najmłodszym rodzeństwem – Sashą i Romeo. Adrian Sitaru porzucając wątek rozliczeniowy z komunizmem powoli zaczyna się skupiać na innych tematach, a za najważniejszy uważa kazirodztwo i owoc tego związku. Problem w tym, że nie potrafi przykuć swojej uwagi do jednego głównego wątku i poprzez to nie jest w stanie dokładnie go wyeksponować. Także kazirodztwo również zostaje w pewnym momencie potraktowane po łepkach, a reżyser stara się złapać kilka srok za jeden ogon. Nadmiar tematów z jakimi boryka się rodzina Anghelescou wystarczyłby na kilka filmów, a reżyser uparł się to wszystko zamknąć w jednej, półtoragodzinnej fabule. Poprzez to te najważniejsze, czyli relacje pomiędzy Sashą i Romeo, a także historia komunistycznej przeszłości ojca, nie wybrzmiewają należycie, a są ze sobą mocno związane. Co ciekawe refleksja na ten temat przychodzi dopiero po seansie, gdyż w trakcie jego jesteśmy zbyt skupieni na dialogach, które są głównym nośnikiem fabularnym. I wcale to nie przeszkadza w odbiorze całego filmu. Pomimo trudnych i skomplikowanych tematów jakie porusza Sitaru, film ogląda się znakomicie, a miejscami także wybrzmiewa czarny humor, który rozładowuje silne emocje jakimi wypchany jest obraz. Oczywiście sama fabuła to nie wszystko. Należy zwrócić szczególna uwagę na stronę techniczną filmu, która zdecydowanie ułatwia widzowi odbiór całości. Początkowo wszystko wydaje się niechlujne i improwizowane. Jednak jak się dokładne zastanowić, w czym z pewnością pomoże drugi kontakt z dziełem, całość jest dokładnie przemyślana i nie ma tu miejsca nawet na najmniejszą inscenizację. Dokumentalny styl zdjęć podkreśla tylko skale tematów poruszonych w filmie, a poza tym zbliża nas do samych bohaterów Na uwagę zasługuje także inscenizacja scen, a szczególnie pierwszej – rodzinnego obiadu. To w jaki sposób kamera porusza się po niewielkim pomieszczeniu i jak pokazuje rosnące napięcie wśród bohaterów to czyste mistrzostwo. Widz łapie się na tym, że bardzie zwraca wtedy wagę na pracę kamery, niż to co się dzieje w jej obiektywie. Doprawdy świetna robota, a cały film jest utrzymany w takiej samej estetyce. No i oczywiście najważniejsze rzecz, czyli aktorstwo. Scenariusz dał duże możliwości dla aktorów do zbudowania pełnych i wiarygodnych bohaterów i udało im się to wyśmienicie. Na szczególną uwagę zasługuje Alina Grigore, która kreuje postać Sashy w taki sposób, że ciężko od niej oderwać wzrok. Oczywiście jako współautorka scenariusza miała trochę ułatwione zadanie, nie zmienia to jednak faktu że stworzyła znakomita kreację, a reszta aktorów na czele z Adrianem Titenim (Victor) doskonale dotrzymują jej kroku. ‌Illégitime nie jest może filmem wybitnym i wstrząsającym, ale z pewnością jest to kino godne polecenia. Mimo, że reżyser trochę się gubi w nagromadzonych watkach, to jednak strona realizatorska i aktorstwo ratują ten niewielki chaos i pozwalają cieszyć się z seansu. Może to nie jest kino dla każdego, ale pomimo tego warto je poznać i wyrobić sobie o nim własne zdanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj