Fani DCEU od dłuższego czasu przyzwyczaili się do tego, że filmowy projekt jawi się poniekąd jak synonim wyrazu "kryzys". W świecie komiksów DC słowo to ma jednak zgoła inne znaczenie: zapowiada największe wydarzenia, które rzeczywistość całego uniwersum mają obrócić w perzynę. Zaczęło się od wydanego także w Polsce Crisis on Infinite Earths. Pozycja autorstwa Marv Wolfman i George Perez miała na celu uprościć odbiór komiksowego świata w oczach czytelników, pełniąc jednocześnie funkcję nowego otwarcia dla historii poszczególnych postaci. Sęk w tym, że przez kolejne lata po premierze tomu twórcy z uporem maniaka wprowadzali kolejnych bohaterów, w których gąszczu mógł pogubić się nawet najbardziej zagorzały fan wydawnictwa. Za ujarzmienie tej sfory postanowił zabrać się Geoff Johns, któremu w pracy pomagali rysownicy Phil Jimenez, Jerry Ordway i Ivan Reis. W ten sposób rodził się Nieskończony kryzys - kontynuacja opowieści Wolfmana i Pereza, wypuszczona na rynek z zamiarem powtórzenia sukcesu poprzednika. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że Johns jest chodzącą encyklopedią świata DC - w branży krążą liczne opowieści o tym, że potrafi przez długie godziny zatracać się w dysputach na temat bohaterów, których pseudonimy niewiele mówią innym twórcom. Jego pomysł na Infinite Crisis przypadł do gustu decydentom firmy, bowiem z jednej strony satysfakcjonująco rozwijał poprzednie wątki, z drugiej zaś wprowadzał świeży powiew w nieco schematyczną i chaotyczną rzeczywistość herosów. W tomie Johnsa powracają uznawani za zmarłych bohaterowie, a ton opowieści nadają znani nam z historii sprzed 20 lat Alexander Luthor, Superman z Ziemi-2, i Superboy. Działania postaci w zamierzeniu mają położyć kres współczesności, jaką znamy - utkanej z przemocy i mroku, pełnej niebezpieczeństw i do tej pory nieznanych zagrożeń (na kartach komiksu słychać echo wydarzeń 11 września). Takie podejście zwraca jednak uwagę Batmana, Supermana i Wonder Woman, mających w dodatku spory problem z nakreśleniem wspólnej wizji walki ze złem. Ziemia miałaby więc zostać zastąpiona przez jej idealną odpowiedniczkę, a gdzieś na drugim planie przewijają się przecież jeszcze wszelkie reperkusje walki z Antymonitorem. Wielka bitwa o los wieloświata wisi w powietrzu.
Źródło: Egmont
Powrót do koncepcji światów równoległych to tylko jeden z elementów, które mogą sprawiać trudności w odbiorze dla nie do końca zaznajomionych ze światem DC czytelników. W Nieskończonym kryzysie pojawia się szereg nawiązań do innych eventów, a mnogość postaci potrafi przytłoczyć. W dodatku polski odbiorca nie będzie miał okazji zapoznać się z całą masą pobocznych serii, które zapowiadały wydarzenie. Nawet pomimo tych czynników trzeba przyznać, że Johns panuje nad całą opowieścią w sposób unikalny. Nie dzieje się tak dzięki jakiemuś błogosławionemu zrządzeniu losu, ale z uwagi na ogromną miłość scenarzysty, jaką ten raz po raz deklaruje w stosunku do ukazywanych bohaterów. Zwróćmy uwagę, że w całym superbohaterskim panteonie, który chce uginać się pod własnym ciężarem, potrafi on eksponować wątki poszczególnych herosów z prawdziwym pietyzmem. W dodatku niektórych z nich obarcza jarzmem osobliwej alienacji, która w miarę rozwoju akcji staje się nieoczekiwanym zarzewiem konfliktów. Trykociarze faktycznie przeżywają kryzys, którego końca nie widać: muszą ponieść ofiarę, dokonywać innego rodzaju poświęceń, podejmować skomplikowane decyzje związane z własną przyszłością. Pętla nieustannie się zaciska, momentami jest nie tylko tłoczno, ale i naprawdę duszno. W tym fabularnym szaleństwie zaproponowanym przez Johnsa z pewnością można odnaleźć ślady jego narracyjnej wirtuozerii, nawet jeśli momentami scenarzysta popada w gatunkowe koleiny i grzęźnie w starych, nie zawsze dobrych schematach. Nowocześniejsze podejście Johnsa do prowadzenia fabuły rezonuje jeszcze w warstwie graficznej. Rysownicy za punkt honoru postawili sobie wyraziste ukazanie często podlanych krwią scen przemocy, z wielką dbałością o detale potęgując również dynamikę całej opowieści. Zwracają uwagę dwustronicowe ilustracje, będące głównie szerokimi panoramami kolejnych pojedynków, a także niuanse, jak choćby obrazowane w oczach Superboya szaleństwo. Bryluje zwłaszcza Jimenez, który wie, jak w zmieniających się realiach fabularnych podtrzymywać majestat i podniosłość historii. Odnotujmy też, że za część rysunków odpowiada Perez, który o wykonanie ilustracji został poproszony przez DC. Jego wkład w powstanie tego tomu sprawia, że nawet na poziomie wizualnym mamy tu do czynienia z kontynuacją Crisis on Infinite Earths, stopniowo działającą na umysł czytelnika na zasadzie kontrastu: dynamika kadrów Jimeneza i Reisa będzie tu znajdować swoje dopełnienie w klasycznym podejściu Pereza.
Nieskończony kryzys pomimo ewentualnych trudności w odbiorze to pozycja obowiązkowa dla fanów komiksów, która odcisnęła swoje piętno na całym świecie powieści graficznych - wydaje się, że swoje inspiracje tym tomem niejednokrotnie zdradzał pracujący dla Marvela Jonathan Hickman. Warto jednak spojrzeć na tę przyprawioną sporą dawką patosu historię także przez pryzmat komiksu jako medium; nawiązania do poprzedniego eventu pozwalają nam na własne oczy zobaczyć, jak przez 20 lat dzielących wejście obu tomów na rynek zmieniło się podejście twórców do prowadzenia narracji czy szkicowania kolejnych kadrów. Może nam w tym pomóc lektura wywiadu z redaktorami, która doskonale pokazuje, jak szeroko zakrojonym przedsięwzięciem stało się powstanie tego tomu - pozycji, które na wielu poziomach chce nas przekonać, że od przeszłości nie jesteśmy w stanie się uwolnić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj