Fabułę Ocalonego oparto na prawdziwej historii dramatycznej akcji czteroosobowego oddziału Navy SEALs dowodzonego przez Marcusa Luttrella. W czerwcu 2005 roku SEALs mieli za zadanie złapać lub zabić Ahmada Shahda - jednego z liderów Al-Kaidy przebywającego na terytorium Afganistanu.

Od początku obarczona sporym ryzykiem misja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na przeszkodzie staje grupka cywili. Komandosi zmuszeni są do zdefiniowania własnej moralności i odpowiedzi na pytanie: czy wojna zwalnia od elementarnych odruchów człowieczeństwa? Ich ostateczny wybór sprawia, że na niedostępnym terenie gór Hindukusz muszą stawić czoła przeważającym siłom talibskich bojowników.

Ocalony nie stara się być jednak głębokim moralitetem – reżyser stawia przede wszystkim na emocjonujące widowisko i wychodzi mu to znakomicie. Berg bez żadnych kompromisów pokazuje makabrę, której nie brakuje w bezpardonowej walce Amerykanów z nacierającymi na nich Talibami. W efekcie widz otrzymuje jedne z najlepszych i najbardziej dosadnych sekwencji strzelanin obecnych na srebrnym ekranie na przestrzeni ostatnich lat. Duża w tym zasługa montażu – twórcy nie dbają przesadnie o komfort widza, bez ogródek pokazując krew i ludzkie cierpienie. Nie jest to epatowanie przemocą, ale chęć oddania realiów i pokazania bez upiększeń, czym jest wojna.

Autentyczne oddanie grozy postępującej bezsilności w konfrontacji z przeważającymi siłami wroga byłoby niemożliwe bez dobrego aktorstwa. W tytułowego ocalonego, Marcusa Luttrella, wcielił się Mark Wahlberg i wywiązał się z tego zadania naprawdę dobrze, zadając kłam obiegowej opinii o swoim rzekomo mocno ograniczonym warsztacie aktorskim. Nie gorzej spisał się drugi plan – Taylor Kitsch (Michael Murphy), Emile Hirsch (Danny Dietz), a przede wszystkim Ben Foster (Matt Axelson). Ten ostatni tylko potwierdził tym występem swoją klasę.

Ważne jest również to, że głównych bohaterów nakreślono na tyle dobrze, iż potrafią oni wzbudzić zainteresowanie widza, a nawet empatię. Czterech SEALs stanowi grupę odmiennych charakterów mających niekiedy diametralnie inne zdanie, lecz w walce zawsze wspierających towarzysza broni do ostatniej kropli krwi.

Film, owszem, zawiera pewne pokłady patosu, ale ograniczono je do niezbędnego minimum. Mamy co prawda dzielnych i dobrze wyszkolonych amerykańskich chłopców, ale też nikt nie stara się ich przesadnie gloryfikować, przedstawiając jako wojowników bez skazy. Nie oszczędzono również krytyki amerykańskiej armii, której organizacja i logistyka pozostawiają sporo do życzenia. Za istotny zabieg należy uznać rozgraniczenie talibskich fundamentalistów i przeciętnych Afgańczyków. Zazwyczaj wyroby popkultury popełniają grzech ignorancji, stawiając pomiędzy obiema grupami znak równości.

Najnowsze dzieło Petera Berga to porządna produkcja w wojennych klimatach, skierowana do dorosłego widza. Po seansie można odnieść wrażenie, że film tworzono niejako ku pokrzepieniu serc amerykańskich weteranów wojen w Afganistanie i Iraku. Jeżeli jednak jest to jakaś forma laurki, to zrobiono ją z wyczuciem tematu i sporą klasą.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj