Oczywiście wcześniej mieliśmy dyptyk (który wkrótce stanie się trylogią) Niezniszczalnych, ale we wspomnianej serii liczy się przede wszystkim Stallone. Reszta zabijaków (w tym Schwarzenegger) była niejako na doczepkę i mogła co najwyżej ogrzać się odbitym od niego blaskiem. Tym Razem Arnold został pełnoprawnym uczestnikiem spektaklu.
Pierwszoplanową postacią Escape Plan jest Ray Breslin (Stallone) – uznawany za najlepszego na świecie specjalistę od łamania więziennych zabezpieczeń. Na zlecenie Federalnej Służby Więziennictwa ucieknie nawet z najlepiej strzeżonego zakładu karnego. Sława Breslina dociera również do CIA. Agencja Wywiadu proponuje mu nie lada gratkę – za sowitą zapłatę Breslin ma za zadanie zbiec z supernowoczesnego więzienia zbudowanego specjalnie dla najbardziej niebezpiecznych przestępców świata. Zlecenie otacza nimb tajemnicy i wydaje się skrajnie niebezpieczne, jednakże dla Raya - najwidoczniej uzależnionego od adrenaliny - okazuje się nie lada wyzwaniem o podłożu ambicjonalnym. Oczywiście robota szybko się komplikuje, a nieoczekiwanym sojusznikiem Breslina staje się współwięzień Emil Rottmayer (Schwarzenegger), uchodzący za terrorystę z niemieckim rodowodem.
Mogłoby się wydawać, że szwedzki reżyser filmu, Mikael Håfström, zafunduje nam poważny dramat sensacyjny w stylu Ucieczki z Alcatraz – nic bardziej mylnego. Escape Plan ma w sobie spory ładunek humoru. Widać, że Schwarzenegger i wcielający się w naczelnika więzienia Jim Caviezel czerpali sporą radość z gry, ubogacając swoje postacie w mocny, ironiczny rys, co jakiś czas mrugając porozumiewawczo w kierunku widza. Jedynie Sly zdaje się zachowywać więcej powagi i kreować swoje tradycyjne emploi – cierpiętniczego i niewzruszonego twardziela.
To właśnie duet S&S nadaje moc projektowi o nazwie Escape Plan. Tarcia i przekomarzania na linii Breslin-Rottmayer symbolicznie nawiązują do przeszłości, gdy obaj aktorzy konkurowali ze sobą na polu zawodowym, pragnąc udowodnić, który z nich zasługuje na miano większego macho. Warto nadmienić, że sam film jest niejako powrotem do przeszłości. Podczas seansu niekiedy odnosi się wrażenie, że film kręcony był na przełomie lat 80. oraz 90. i znacznie lepiej reprezentuje klasyczne kino akcji aniżeli dwie części Niezniszczalnych.
Interesująca wydaje się także reakcja publiczności na Escape Plan. Podczas gdy wpływy z amerykańskich kin wyniosły jedynie nieco ponad rozczarowujące 25 mln dolarów, poza granicami USA obraz przyniósł już ponad 110 milionów. Najwidoczniej na mięśniaków w starym stylu wciąż istnieje popyt. Wszędzie poza krajem wujka Sama.
Przyzwoita (jak na ten gatunek) fabuła urozmaicona jest kilkoma twistami, zaś całość - okraszona niezłymi scenami akcji. Escape Plan można śmiało określić bezpretensjonalną rozrywką skierowaną do wielbicieli Stallone’a, Schwarzeneggera i staromodnego kina akcji. Dla fanów – pozycja obowiązkowa. Reszta może sobie seans z czystym sumieniem odpuścić.