Will Smith zawsze miał dobrą rękę do filmów - wybierał coś, co prawie zazwyczaj stawało się hitem. Zawsze współpracował z reżyserami, którzy nawet z najgorszych pomysłów potrafili wykrzesać coś rozrywkowego - nawet z krytykowanego westernu SF "Bardzo dziki zachód", który był jego ostatnią finansową klapą. Poprzednia współpraca Willa i Jadena okazała się wielkim sukcesem kasowym i artystycznym. Nawet solowy wyczyn Jadena Karate Kid zebrał dobre recenzje i również był hitem. Cel Willa, by dać szansę synowi, której on nie miał, nie jest zły. Problem leży w jego realizacji.
After Earth to kino familijne z elementami science fiction. Sam pomysł Smitha jest banalny i prosty, ale sam w sobie nie najgorszy. Mamy zatem ojca będącego sławnym i szanowanym żołnierzem oraz syna, który za wszelką cenę chce zdobyć jego uwagę. Ich wspólna wyprawa kończy się rozbiciem na tytułowej Ziemi, gdzie wówczas pierwsze skrzypce zaczyna odgrywać Jaden, a Will znajduje się w tle. W kolejnych minutach jesteśmy raczeni banalną historyjką o dojrzewaniu i mierzeniu się (dosłownie) ze swoimi potworami. Shyamalan przedstawia to w sposób oszałamiająco bezpłciowy i nudny. Nie ma w tym filmie emocji, nie ma także akcji. Nużące bieganie po dżungli w żadnej mierze nie potrafi zainteresować i bardziej przypomina grę komputerową kończącą się starciem z bossem. Sposób opowiadania historii jest okropnie amatorski i powierzchowny. Najgorsze jednak jest nieprzemyślenie tego, co się napisało w scenariuszu - ilość absurdów, głupot, niedomówień jest przeogromna. Nie są to rzeczy jak w Szybkich i wściekłych 6, które wynikają z konwencji, tylko takie, które są efektem pisania tekstu na kolanie i niedokonania w nim korekty. Prawdopodobnie to wina samego Shyamalana, który maczał swoje palce w scenariuszu osób w miarę wykwalifikowanych. Nie zdziwiłbym się, gdyby pierwotna wersja tekstu dała o wiele lepszą opowieść. Na plus na pewno to, że w porównaniu do Ostatniego władcy wiatru nie ma tutaj dialogów na poziomie słabej telenoweli, które we wspomnianym filmie wywoływały śmiech politowania.
Shyamalan nie potrafi opowiadać historii i nie umie prowadzić aktorów. Jaden Smith jest utalentowany - tego mu odmówić nie można. Reżyser sprawia coś, czego się nie spodziewałem - Will Smith wygląda, jakby przeszedł obok tego filmu. Tak złej gry nie widziałem nigdy w jego ponad 20-letniej karierze. Dlatego też nie dziwię się, że Jaden, pozbawiony doświadczenia ojca, nie potrafi udźwignąć ciężaru, jaki jest na niego rzucony. Nawet przez chwilę nie udaje się wykrzesać u nas sympatii dla bohaterów, która sprawiłaby, aby zależało nam na ich losie. I to jest też zaskoczenie - swego czasu (np. w "Szóstym zmyśle") Shyamalan potrafił wykrzesać z aktorów niespotykane pokłady talentu - zwłaszcza z młodego Osmenta. Widocznie już na zawsze pozostanie on reżyserem jednego filmu, bo wątpię, by ktokolwiek sfinansował jego kolejną drogą produkcję po tak imponującej serii klap, na których nie pozostawiono suchej nitki.
Pod względem technicznym After Earth także nie imponuje; tworzenie futurystycznego świata jest strasznie powierzchowne. Tytułowa Ziemia przyszłości ma prawdopodobnie przekazywać ekologiczną wiadomość widzom, aby szanowali swoją planetę, bo kiedyś się zemści. Mamy ładne krajobrazy, więc w tych momentach jest na czym oko zawiesić, ale trzeba uważać, bo chwilę później może zaboleć, gdy do gry wchodzą sztuczne efekty komputerowe. Tradycyjnie w filmach Shyamalana muzyka Jamesa Newtona Howarda stoi na wysokim poziomie. Po seansie jest to jedyny element, do którego mam ochotę powrócić.
Jak wspomniałem, pomysł na film nie jest zły. Przy dopracowanym scenariuszu, a przede wszystkim w rękach utalentowanego reżysera, mogła być to świetna i poruszająca opowieść o dorastaniu w otoczce science fiction. Ten potencjał zmarnowano, dając nam kino bardzo nieudane. Nie ma emocji, nie ma widowiska, nie ma akcji ani niczego, co można byłoby polecić, ale też nie dostajemy formy niezamierzonej parodii gatunku, by się pośmiać. To bardzo bezpłciowe i nijakie kino, które pokazuje, że M. Night Shyamalan dąży do tego, by zagrozić mocnej pozycji Uwe Bolla.