"Nimfomanka. Część I i II" rozpoczyna się od utworu Rammsteina „Fuhre Mich”, a w późniejszych scenach usłyszymy zespół Steppenwolf, Bacha, Beethovena, Wagnera i Händla. Różnorodność, klimatyczność i kalejdoskopowość najnowszego filmu Larsa von Triera to pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy – pięciogodzinna, sinusoidalna podróż przez życie Joe to kopalnia nastrojów, stylów i wszystkiego, co duński reżyser trzymał do tej pory z daleka od światła dziennego. Trzeba na wstępie zaznaczyć, że dwupłytowa wersja DVD wydana przez Gutek Film jest okrojona, czyli jest to dokładnie to samo, co można było wcześniej zobaczyć w kinach. Należy także przypomnieć, że duński reżyser nie uznaje owej wersji za właściwą – jedyna prawdziwa „Nimfomanka” trwa 325 minut (bez podziału na dwie części) zamiast 241, które można zobaczyć na wydaniu płytowym. W rezultacie otrzymujemy więc film okaleczony, ale zarazem ten, który widziała większość widzów. Szkoda, że polski dystrybutor nie zdecydował się na wydanie rozszerzonej wersji (jak choćby w Stanach); nie ma jednak tego złego – nawet okrojona „Nimfomanka” to znakomity film. Joe (Charlotte Gainsbourg) zostaje znaleziona pobita w zaułku przez niejakiego Seligmana (Stellan Skarsgard), który zabiera ranną kobietę do swojego mieszkania. Tam zaczyna się usłana anegdotami i dygresjami opowieść o życiu nimfomanki – seksie, miłości, pragnieniach i cierpieniu. Naturalnie, jak to u von Triera, całość jest skrzętnie ubrana w narracyjny podział na osiem rozdziałów – jednak o ile w poprzednich filmach Duńczyka fragmentacja ta wynikała raczej z literackiego zacięcia reżysera, to tym razem kolejne części wynikają z opowieści Joe i podsuwanych przez Seligmana nawiązań. Tych zaś jest sporo – od rybołówstwa, poprzez polifonię u Bacha, kończąc na rosyjskich ikonach i Wielkiej Schizmie. Nietrudno więc zauważyć, że „Nimfomanka” jest po prostu kolejnym filmem o von Trierze – wraz z „Antychrystem”„Melancholią” tworzą zwaną przez niektórych „trylogię depresji”. W każdym z filmów bohaterki (bo postacie męskie w jego obrazach nie są tak istotne) zmagają się ze swoim własnym strachem i słabościami – w „Antychryście” był to ból po stracie dziecka, w „Melancholii” depresja, która wraz z nadchodzącym końcem świata stawała się coraz piękniejsza. „Nimfomanka” to zmaganie się z niezaspokojonymi żądzami, brakiem uczuć i słabością w walce ze swoim ciałem. Nie chodzi tu oczywiście jedynie o popęd seksualny – von Trier dotyka tematów śmierci (w świetnej, czarno-białej części z Christianem Slaterem w roli ojca Joe), bólu, depresji (a jakże!) i wszystkiego, co zawsze było w jego kręgu zainteresowań. Wbrew hasłom reklamowym to także film (co też charakterystyczne u Duńczyka) o miłości. [video-browser playlist="667297" suggest=""] Jej fizyczna odsłona to oczywiście główna oś fabuły – kolejne zdobycze, pragnienia i odkrycia Joe prowadzą widza przez całe jej życie aż do momentu, w którym znalazł ją Seligman. Nadmuchana promocja, która reklamowała film zawierający odważne sceny seksu, okazała się nie tyle kłamstwem, co przejaskrawieniem. Owszem, takich scen jest dość sporo, jednak daleko „Nimfomance” do pornografii, choć aktorzy porno występowali jako dublerzy głównych odtwórców ról. Całość wypada jednak bardzo naturalnie, a poza niektórymi scenami odbywającymi się w dziwacznych okolicznościach – po prostu zwyczajnie. Najwyraźniej osoby oburzone „Nimfomanką” nigdy nie zetknęły się z „Antychrystem”. To, co jednak wyróżnia najnowszy film von Triera, to jego niesamowita precyzja. Od czasów Dogmy 95, słynnego manifestu Duńczyka, minęło już trochę czasu – kamera „z ręki”, kręcenie przy naturalnym świetle i inne tego typu zasady odeszły w niepamięć, a po znakomitym, całkowicie surowym (bo pozbawionym nawet scenografii!) „Dogville” von Trier zaczął malować swoje dzieła, pomagając sobie linijką, cyrklem, encyklopedią, jazdą kamery i efektami specjalnymi. Każdy, dosłownie każdy kadr w „Nimfomance” jest perfekcyjny, ale to reżyserowi nie wystarczyło – więc kreśli, analizuje, przeprowadza działania matematyczne na oczach widzów, chwaląc się swoją wiedzą i wyszukaniem. Von Trier jest podobno człowiekiem niesamowicie skromnym, więc przez „Nimfomankę” nie przemawia pycha, a raczej osobiste zmaganie się reżysera z rzeczywistością, co zwykł robić w każdym swoim filmie. Zaskakujący w tym wypadku jest zresztą autocytat, który popełnił w „Nimfomance”, nawiązując do prologu „Antychrysta”, ale wynika to z humoru, bardzo specyficznego zresztą, w którym widz musi się odnaleźć – zanim więc sięgnie się po historię Joe, warto zapoznać się z innymi, cięższymi dziełami von Triera. No tak, bo nie da się ukryć, że „Nimfomanka” (przynajmniej okaleczona wersja) jest najbardziej przystępnym filmem reżysera „Antychrysta” – długim, zawiłym i mocno zerotyzowanym, ale pięknym i całkiem zabawnym na swój specyficzny sposób. Dziwnym, ale perfekcyjnym w swej formie – bez niedopowiedzeń i niezrozumiałych chwytów, które wprowadzałyby widza w konsternację. Zobacz również: Co się dzieje za kulisami scen miłosnych w filmach i serialach? Zaskakująco pomocne w lepszym zrozumieniu są dodatki dołączone do wydania DVD. Ograniczają się one co prawda tylko do czterech wywiadów z aktorami – są nimi Charlotte Gainsbourg, Shia LeBeouf, Stacy Martin i Stellan Skarsgard. Ekipa rzuca światło na osobę reżysera, jego pomysł na film i podejście do całego procesu produkcji. To ponad pół godziny materiału, który ogląda się z wielkim zainteresowaniem – idealnie zaspokaja chęć dalszego zagłębiania się w świat Joe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj