Film powstał na podstawie powieści Kenta Harufa pod tytułem Our Souls at Night. Louis Waters (Robert Redford) to wdowiec, którego życie wypełnia monotonia codziennych czynności. Wizyty w miejscowej kawiarni i spotkania z sarkastycznymi sąsiadami to obowiązkowy punkt programu. Poza tym nic szczególnego w jego życiu się nie dzieje – ot, życie na emeryturze. Jednak jak to czasem bywa – a w filmach zawsze – rutyna musi się skończyć. Louisa odwiedza Addie Moore (Jane Fonda), jego sąsiadka, kobieta wciąż piękna i tak jak Louis, samotna po stracie swojej drugiej połówki. Ta dwójka pewnie nie zamieniłaby ze sobą niczego więcej poza pozdrowieniami, gdyby nie propozycja Addie. Otóż kobieta chce, aby Louis zaczął z nią sypiać. Brzmi to absolutnie niedorzecznie, jednak kryją się za tym pomysłem racjonalne przyczyny. Po prostu chodzi o posiadanie kogoś u swojego boku, nie zaś o seks. Samotne noce są najgorsze, więc rozmowa i towarzystwo pomogą w zasypianiu. Louis zgadza się na ten dziwny pomysł. Początki są przepełnione raczej ciszą, niźli konwersacją, lecz stopniowo ta para starszych ludzi zbliża się do siebie coraz bardziej – żaden widz nie będzie zaskoczony pojawiającą się w ich życiu miłością. Punkt wyjścia fabuły Our Souls at Night może wydawać się rzeczywiście mocno dziwaczny, jednak także szalenie intrygujący. Jeśli samotność nie jest koniecznością, to po co w niej trwać (choć pewnie istnieją inne, bardziej konwencjonalne metody na zaradzenie temu problemowi)? Addie zapewnia Louisa, że dokonała szczegółowej selekcji kandydatów na owego nocnego towarzysza – w końcu chodzi o wpuszczenie, jakby nie było, sąsiada do łóżka. Początkowo para z całą akcją się kryje, ale machnięcie ręką na konwenanse sprawia, iż niedługo potem wizyty głównego bohatera w kawiarni stają się dość mierną przyjemnością. To jednakże nie film o oburzonej lokalnej społeczności, tylko próbach zapełnienia pustki nie tylko tej dosłownej, ale też metaforycznej. Zresztą nie tylko Addie czy Louis muszą się z nią zmagać – wkrótce pojawiają się w ich życiu syn oraz wnuk Addie, Gene (Matthias Schoenaerts) i Jamie (Iain Armitage). Dość szybko jasne staje się, że Louis i Addie mają się ku sobie, więc zapełnienie tego półtoragodzinnego filmu fabułą byłoby dość karkołomnym wyzwaniem. Tym samym właśnie mały (przeuroczy!) Jamie staje się nowym napędem wydarzeń, dzięki którym widz ma okazję lepiej poznać głównych bohaterów, a także ich przeszłość. Niestety o ile Louisa poznajemy dość dobrze (jego córka pojawia się dosłownie w jednej scenie, która jest w dużej mierze zbędna), o tyle o samej Addie wiadomo tylko tyle, że ma za sobą dość dramatyczne przeżycia. Nie wiemy, czym się zajmowała czy o czym marzyła. Jest odrobinkę postacią wyjętą z kontekstu, a przeszłość to pretekst do pokazania jej syna już jako osobę dorosłą, jednak nie pod względem mentalnym… Przez pewien czas Our Souls at Night to zabawa w dom, jak komentuje wydarzenia Gene (niestety, ale to dość irytujący bohater) – akcja niezbyt pędzi do przodu, codzienność mija bohaterom nieśpiesznie, poprzetykana wypadami za miasto czy kolejnymi wieczornymi rozmowami. Trzeba przed seansem liczyć się z faktem, że to po prostu kameralna i spokojna produkcja, pełna ładnych wnętrz oraz widoków. Louis jest wybitnie spokojnym człowiekiem, który akceptuje zastaną rzeczywistość, nie sprzeciwiając się szczególnie decyzjom Addie, mającej trudny orzech do zgryzienia z powodu syna i wnuka. Ona z kolei to przysłowiowa kobieta do rany przyłóż, mająca jednak w sobie ten pierwiastek szaleństwa – bo jakże inaczej określić jej pomysł ze wspólnym sypianiem? Oczywiście nic nie może toczyć się spokojnym rytmem, więc zgodnie z regułami filmowych romansów, relacja Louisa i Addie napotyka na przeszkody. Koniec Our Souls at Night można jednak uznać za całkiem satysfakcjonujący i realistyczny, dzięki czemu ten odrobinę przesłodzony film nie sprawia, że zęby zgrzytają. Our Souls at Night to idealna propozycja na wieczorny jesienny seans nie tylko dzięki niespiesznej fabule, lecz także aktorom – Roberta Redforda i Jane Fondy przedstawiać nie trzeba, zresztą ta para grała razem w jednym filmie nie pierwszy raz. Nie trudno nie zadumać się nad kondycją fizyczną nie tylko bohaterów, ale przede wszystkich grających ich aktorów (wyglądać i przede wszystkim poruszać się jak Jane Fonda w tym wieku to marzenie). Niezaprzeczalnie ta ekranowa para jest najjaśniejszym punktem filmu dzięki aktorstwu. Nie ma tu niczego na siłę – jest naturalnie i subtelnie, a pomimo kilku usterek, Our Souls at Night to bardzo przyjemny w odbiorze film o urokach życia po odchowaniu dzieci, bo przecież nie zawsze starość nie radość
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj