Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, Martę Kisiel mogę jeść łyżkami. W każdej jej odsłonie, tej szalono-sarkastycznie-ironicznej, jak i uderzającej w nuty smutniejsze, gorzkie i boleśniejsze przy czytaniu. Niepowtarzalne połączenie barwnych, bardzo charakterystycznych postaci ze świetnie zarysowanym tłem obyczajowym, odrobina rzeczy nadprzyrodzonych, plus lekkość warsztatu i bogactwo języka to przepis na powieść, od której nie można się oderwać.
Nomen omen opowiada historię Salomei, zwanej Salką – dziewoi o figurze z Rubensa, włosach jak u Tycjana i twarzy godnej Picasso (przynajmniej sama tak o sobie mówi), niezbyt zręcznej w ruchach, lecz mimo to pełnej wdzięku, która ucieka jak najdalej od oryginalnych, a przez to – niesamowicie męczących rodziców oraz doprawdy niewydarzonego i ciut przygłupiego brata, tylko po to, by trafić na dziwny dom w willowej dzielnicy Wrocławia i jego jeszcze dziwniejsze mieszkanki. Siostry Bolesne – trojaczki dobrze po 80-tce, skrywają wiele tajemnic, w tym tę najważniejszą i najbardziej zaskakującą, ale nim dojdzie do ich odkrycia, po mieście zacznie krążyć złowrogi duch z przeszłości, a Salka jeszcze bardziej załamie ręce białe nad głupotą brata, za to pozna kogoś miłemu jej oczom i sercu.
Fabuła Nomen omen plecie się zgrabnie jak snuta z zaczarowanego motka, nici przeznaczenia splatają się ze sobą i rozplatają, usiłując nie poplątać, a teraźniejszość będzie musiała stawić czoła smutnej przeszłości. Nie zawsze jest radośnie, ale często bywa zabawnie, mimo trącanych miejscami posępniejszych strun. Przede wszystkim to językowy majstersztyk – każdy z bohaterów powieści wypowiada się nieco inaczej, zdecydowanie po swojemu, a jednocześnie narracja gna naprzód jak szalona, ubarwiona humorem i ciętymi ripostami. Jedyne, co może ciut drażnić, to wplatany tu i ówdzie język stricte młodzieżowy, zwłaszcza ten związany z Warcraftem, bo mnie – jako zupełnie nie znającej się na rzeczy, czasami zbijał mnie z tropu i bezradnie rozglądałam się za tłumaczeniem.
Jednak, tak czy inaczej, to doskonała książka, nawet dla tych, którzy nie znają slangu gier komputerowych i unikają elementów nadprzyrodzonych, ale cenią sobie intrygujących bohaterów, niebanalne tło, ociupinkę horroru, a nade wszystko zabawę słowem i płynność akcji. Mocno osadzona we Wrocławiu wraz z jego historią, wciąga w swój świat od pierwszej strony. A może od momentu, gdy czytelnik pozna pewną bardzo gadatliwą papugę.
Ponadto najnowsze wznowienie Nomen Omen wydawnictwa Uroboros może się pochwalić rewelacyjną okładką, znakomicie podkreślającą niebanalną urodę głównej bohaterki, jak i sedno wielkiej tajemnicy skrywanej przez trzy siostry Bolesne – zdawałoby się zupełnie zwyczajną szpulkę nici. Czerwonej jak krew.