Nomen omen – recenzja książki
Data premiery w Polsce: 20 lutego 2019Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, Martę Kisiel mogę jeść łyżkami. W każdej jej odsłonie, tej szalono-sarkastycznie-ironicznej, jak i uderzającej w nuty smutniejsze, gorzkie i boleśniejsze przy czytaniu. Niepowtarzalne połączenie barwnych, bardzo charakterystycznych postaci ze świetnie zarysowanym tłem obyczajowym, odrobina rzeczy nadprzyrodzonych, plus lekkość warsztatu i bogactwo języka to przepis na powieść, od której nie można się oderwać.
Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, Martę Kisiel mogę jeść łyżkami. W każdej jej odsłonie, tej szalono-sarkastycznie-ironicznej, jak i uderzającej w nuty smutniejsze, gorzkie i boleśniejsze przy czytaniu. Niepowtarzalne połączenie barwnych, bardzo charakterystycznych postaci ze świetnie zarysowanym tłem obyczajowym, odrobina rzeczy nadprzyrodzonych, plus lekkość warsztatu i bogactwo języka to przepis na powieść, od której nie można się oderwać.
Nomen omen opowiada historię Salomei, zwanej Salką – dziewoi o figurze z Rubensa, włosach jak u Tycjana i twarzy godnej Picasso (przynajmniej sama tak o sobie mówi), niezbyt zręcznej w ruchach, lecz mimo to pełnej wdzięku, która ucieka jak najdalej od oryginalnych, a przez to – niesamowicie męczących rodziców oraz doprawdy niewydarzonego i ciut przygłupiego brata, tylko po to, by trafić na dziwny dom w willowej dzielnicy Wrocławia i jego jeszcze dziwniejsze mieszkanki. Siostry Bolesne – trojaczki dobrze po 80-tce, skrywają wiele tajemnic, w tym tę najważniejszą i najbardziej zaskakującą, ale nim dojdzie do ich odkrycia, po mieście zacznie krążyć złowrogi duch z przeszłości, a Salka jeszcze bardziej załamie ręce białe nad głupotą brata, za to pozna kogoś miłemu jej oczom i sercu.
Fabuła Nomen omen plecie się zgrabnie jak snuta z zaczarowanego motka, nici przeznaczenia splatają się ze sobą i rozplatają, usiłując nie poplątać, a teraźniejszość będzie musiała stawić czoła smutnej przeszłości. Nie zawsze jest radośnie, ale często bywa zabawnie, mimo trącanych miejscami posępniejszych strun. Przede wszystkim to językowy majstersztyk – każdy z bohaterów powieści wypowiada się nieco inaczej, zdecydowanie po swojemu, a jednocześnie narracja gna naprzód jak szalona, ubarwiona humorem i ciętymi ripostami. Jedyne, co może ciut drażnić, to wplatany tu i ówdzie język stricte młodzieżowy, zwłaszcza ten związany z Warcraftem, bo mnie – jako zupełnie nie znającej się na rzeczy, czasami zbijał mnie z tropu i bezradnie rozglądałam się za tłumaczeniem.
Jednak, tak czy inaczej, to doskonała książka, nawet dla tych, którzy nie znają slangu gier komputerowych i unikają elementów nadprzyrodzonych, ale cenią sobie intrygujących bohaterów, niebanalne tło, ociupinkę horroru, a nade wszystko zabawę słowem i płynność akcji. Mocno osadzona we Wrocławiu wraz z jego historią, wciąga w swój świat od pierwszej strony. A może od momentu, gdy czytelnik pozna pewną bardzo gadatliwą papugę.
Ponadto najnowsze wznowienie Nomen Omen wydawnictwa Uroboros może się pochwalić rewelacyjną okładką, znakomicie podkreślającą niebanalną urodę głównej bohaterki, jak i sedno wielkiej tajemnicy skrywanej przez trzy siostry Bolesne – zdawałoby się zupełnie zwyczajną szpulkę nici. Czerwonej jak krew.
Źródło: fot. Uroboros
Poznaj recenzenta
Monika KubiakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat