Simon i Sydney Roberts maja niemały problem. Ich firma w 60% polega na tworzeniu kampanii reklamowych dla sieci restauracji McDonalds, a tak się składa, że ten fastfoodowy magnat chce zerwać współpracę z agencją. Jedyną drogą ratunku jest namówienie Kelly Clarkson do zaśpiewania sentymentalnego dżingla o rodzinnych wartościach. To zadanie okazuje się jednak trudniejsze, niż bohaterowie początkowo zakładali.
Mam ogromny szacunek do Davida E. Kelley, ale twórca zapomniał, że kręci sitcom, a nie kolejny komediodramat. Zabiegi z jego poprzednich produkcji (przede wszystkim wygłaszanie nieco przydługich i bardzo emocjonalnych mów, mających na celu wzbudzić sympatię wśród słuchających) są aż nadto widoczne. James Spader wygrał dzięki temu trzy nagrody Emmy, a ława przysięgłych niemal zawsze orzekała na jego korzyść w "Kancelarii adwokackiej" i Orłach z Bostonu. Tam Kelley miał jednak ponad 40 minut do wykorzystania. W dwa razy krótszym formacie nie sprawdza się to już tak dobrze, a co najważniejsze – nie jest w ogóle śmieszne. Dwa razy doświadczamy tych zabiegów w tym króciutkim pilocie, z tym że pod koniec scenarzysta podrabia dodatkowo motyw z filmu Jerry Maguire, czyli kultową scenę z Show me the money!
[video-browser playlist="634908" suggest=""]Obsada wywołuje na razie mieszane uczucia. Całkiem niezły jest charyzmatyczny James Wolk, który błysnął w ostatnim sezonie Mad Men. Za to widziany ostatnio w Newsroom Hamich Linklater jedynie statystuje w premierowym odcinku i niczym się nie wyróżnia. Udowodnił jednak w Nowych przygodach starej Christine, że posiada duży talent komediowy, więc może niedługo pokaże, na co go stać. Gellar stara się z całych sił, ale komedie to zdecydowanie nie jej konik. Inna sprawa, że scenariusz nie pozwala praktycznie nikomu się wykazać. Jestem w stanie postawić spore pieniądze, że sceny, w których Robin Williams śpiewał lub parodiował głosem różne kultury, były w dużej mierze improwizowane. Była to jedna z rzeczy, która na dobrą sprawę uratowała ten epizod przed całkowitą kompromitacją. Zaskakująco dobrze wypadła również Kelly Clarkson w gościnnym występie. Nie spodziewałem się, że będzie miała lepszy komediowy timing niż Sarah Michelle Gellar.
Można założyć, że The Crazy Ones, mające mocarny lead-in w postaci Teorii wielkiego podrywu, utrzyma się w ramówce co najmniej jeden pełny sezon. To sporo czasu, aby poprawić jakość prezentowanego materiału. Póki co trzeba dać serialowi choć mały kredyt zaufania i liczyć na geniusz Robina Williamsa. W końcu to jego pierwsza regularna rola w telewizji od ponad 30 lat. Powrót to na razie średnio udany, ale jest jeszcze za wcześnie, by stawiać krzyżyk na The Crazy Ones.