Nowa rzeczywistość Marty'ego Kaana nie jest tak różowa, jak bohater by tego chciał. Porzucenie firmy i rozpoczęcie własnej działalności miało być początkiem pasma sukcesów, ale nic nie przychodzi Marty'emu z łatwością. Pierwsze zawodowe rozmowy dokładnie pokazują, jaka jest jego sytuacja. W tym miejscu jednak nie podoba mi się powrót do łamania czwartej ściany, który wpisuje się w schemat wyjaśniania zbyt wielkich oczywistości. To w tym serialu nie wychodzi i - pomimo jak zawsze świetnego Dona Cheadle'a - nie wpływa pozytywnie na jego jakość.
Nowa ekipa Kaana jest niezwykle nijaka. Nowe postacie na razie nie wnoszą nic do serialu, więc trudno nazwać ich następcami wyrazistej grupy bohaterów. Twórcy nawet nie próbują sugerować, że to się zmieni. W premierowym odcinku są zaledwie tłem, narzędziami w rękach Marty'ego potrzebnymi mu do osiągnięcia celu. Ten zabieg wprowadza jednak trochę świeżości, bo dynamika pierwszych dwóch sezonów zostaje kompletnie rozbita i scenarzyści tworzą coś zupełnie nowego.
W życiu pozostałych bohaterów panuje jedna wielka rutyna. Widać wyraźnie, że każdemu brak tego "czegoś", o czym dość ekspresywnie opowiada Doug. Jeannie i Clyde nigdy się do tego nie przyznają, ale takie właśnie wrażenie jest odczuwalne przez cały premierowy odcinek. Brakuje im tego, co ich kształtowało i definiowało, kim są zawodowo. Przyzwyczajenie i emocje robią swoje. Przedstawione wydarzenia pokazują zupełnie odmienne relacje i zachowania. Zmiana odczuwalna jest szczególnie u Jeannie i Douga, którzy w relacjach z nowymi współpracownikami momentami są zupełnie innymi ludźmi. Clyde to prawdopodobnie jedyny bohater, który w ogóle się nie zmienił. Wyraźnie da się to zauważyć podczas rozmów z Moniką i w próbach podrywania asystentki.
[video-browser playlist="635003" suggest=""]
W centrum ponownie stoi wątek uczucia Kaana i Jeannie. Wiemy, że jest ono szczere i prawdziwe, ale Marty jest zbyt dumny i za bardzo zamknięty na prawdę, by w ogóle otwarcie to przyznać. Obrazową alegorią jego uczucia są pierwsze sceny ze snem, które dają wyraźnie do zrozumienia, że pomimo upływu czasu nic się nie zmieniło. Końcowe sceny sugerują natomiast plan Marty'ego na to, by coś ugrać. W drugim sezonie ten wątek romantyczny był prowadzony bardzo umiejętnie i z taktem, więc możemy założyć, że twórcy mają pomysł na dostarczenie nam wielu wrażeń.
House of Lies wracają z trzecim sezonem i całkiem nieźle przedstawiają nową rzeczywistość. Humoru nie brak, ale nadal stanowi on zaledwie dodatek. Produkcja, chociaż jest komediodramatem, ma w sobie mniej komedii niż w pierwszym sezonie, gdzie równowaga była lepiej zachowana. Nadal dostajemy dobry serial, jednak jego koncepcja z pierwszej serii bardziej mi się podobała.