Zamiast dzikich zwierząt – susza. Zamiast idyllicznej przyrody –  głód. Piękne krajobrazy zastępuje wszechobecna posucha, a w miejscu rzeczywistości pełnej uśmiechniętych i roztańczonych ludzi pojawia się świat, gdzie każdy dzień jest walką o przetrwanie. Oparta na faktach historia toczy się w 2001 roku, w afrykańskim państwie Malawi, a konkretnie w miejscowości Wimbe. Na peryferiach, w zaniedbanych domostwach mieszka Trywell Kamkwamba wraz z rodziną. Mężczyzna jest dobrym człowiekiem, któremu  przyświeca jeden cel. Pragnie za wszelką cenę wykształcić dzieci i zapewnić im lepszą przyszłość. Niestety rzeczywistość w Wimbe jest porażająca. Katorżnicze warunki atmosferyczne sprowadziły na miejscową ludność zagładę. Żyjący w biedzie ludzie nie posiadają nic, a panująca susza zapowiada długie miesiące głodu. Nie wszyscy poddają się tej beznadziejnej sytuacji. William, syn Trywella to młody, inteligentny i nieco milczący chłopiec, który ma plan, jak zmienić warunki atmosferyczne w okolicy. Potrzebuje ku temu jedynie wiedzy technicznej i kilku przedmiotów codziennego użytku. To, co dla nas jest oczywiste, dla mieszkańców Malawi okazuje się jednak niemożliwe do zdobycia. William rozpoczyna walkę o lepsze jutro. Aby odnieść sukces, musi zdobyć zaufanie rodziny i przekonać ojca do swoich pomysłów.
fot. Netflix
Chiwetel Ejiofor to zdolny aktor i – jak się okazuje  – utalentowany reżyser. To właśnie sposób prowadzenia historii jest największą zaletą tego obrazu. Realizacja robi naprawdę dobre wrażenie. Opowieść bezbłędnie przechodzi od punktu A do punktu B. Twórca nie popełnia błędów w narracji, nie można się przyczepić do warstwy technicznej. Dzięki temu całość pozbawiona jest dłużyzn, a najważniejsze momenty zostają odpowiednio zaakcentowane. Historia nie należy przecież do nazbyt złożonych i wyjątkowo rozbudowanych. Młody chłopiec ratuje żyjącą w biedzie społeczność przed zagładą, fundując wszystkim happy end z prawdziwego zdarzenia. Mógłby być z tego klasyczny disnejowski samograj, jednak Ejiofor celowo unika zagrań poniżej pasa i bazowania na tanich emocjach. Idzie nieco inną drogą niż hollywoodzkie bajki ze szczęśliwym zakończeniem, ale finalnie osiąga podobny cel. Zamierzony efekt zostaje wypracowany poprzez bardziej wysublimowane środki. Rodzina głównych bohaterów to grupka kochających się ludzi, starających wyzwolić się z otaczającej ich nędzy. Pragną żyć nowocześnie i aktywnie. Są chrześcijanami, mają wartości tożsame z tymi obowiązującymi we współczesnym zachodnim świecie. Porzucają swoją rdzenną kulturę, jednak w newralgicznym momencie do niej powracają. Ci dobrzy ludzie stają się ofiarami morderczego systemu państwowego oraz brutalnej rzeczywistości. Siłą rzeczy utożsamiamy się z Trywellem i jego rodziną. Współczujemy im, kibicujemy, cieszymy się, gdy osiągają cel. Ludzka desperacja jest poruszająca, zwłaszcza gdy cierpiący niewiele się od nas różnią. Film w bardzo plastyczny sposób przedstawia nędze i ubóstwo. Scenografie robią dobre wrażenie. Wszystko jest brudne, zaniedbane, szare i ponure. Obraz ten dopełniają wydarzenia, z którymi muszą zmagać się główni bohaterowie. Młody William nie może chodzić do szkoły, ponieważ ojciec nie jest w stanie zapłacić czesnego. Wielki talent chłopca marnuje się, bo rodzina nie ma środków, aby sfinansować podstawową edukację.  Jego matka zostaje okradziona z resztek pokarmu przeznaczonych dla całej rodziny. Ktoś umiera, ktoś opuszcza bliskich... Głód to destrukcyjna siła, a Ejiofor umiejętnie przedstawia jego potęgę. Wielkie wrażenie robią sceny, podczas których Kamkwamba’owie muszą zdecydować, o której porze dnia będą spożywać jedyny posiłek. Chwyta za serce moment, gdy córka Williama wybucha płaczem, zdając sobie sprawę, że jej jedyną perspektywą jest głód i nędza. The Boy Who Harnessed the Wind przepełniony jest cierpieniem, ale to też film o nadziei i szczęściu. Przedstawia on przecież historię młodego człowieka, który mimo wszystkich problemów osiąga swój cel. Dzięki jego umiejętnościom i olbrzymiemu talentowi konstruuje urządzenie, pomagające zażegnać widmo głodu. Twórcy poświęcają wiele czasu, aby przedstawić bezkompromisowość chłopca w dążeniu do celu. Scena, podczas której przybywa do domu z kilkoma osiłkami, w celu odebrania roweru swojemu ojcu, robi wielkie wrażenie. William jest milczący, zasępiony i skoncentrowany. Jego postać ma charakter – z pewnością nie jest bezpłciowa.  Na uznanie zasługuje portretujący go młody aktor Maxwell Simba. Również Chiwetel Ejiofor w roli Trywella jest bardzo przekonujący. Oprócz reżysera nie uświadczymy w filmie głośnych hollywoodzkich nazwisk, ale nie ma tu mowy o żadnej amatorszczyźnie. Od dziesiątek lat artyści wszelkiej maści mierzą się z problemami Trzeciego Świata. Mało komu udaje się jednak odnieść sukces. Geopolityka, układy społeczne, warunki atmosferyczne, postkolonializm, bogactwa naturalne – wszystko to odgrywa istotną rolę w funkcjonowaniu ludzi na Czarnym Lądzie. Nie każdy ma reporterski dryg Ryszarda Kapuścińskiego, aby uchwycić to, co najważniejsze. Chiwetel Ejiofor, posiłkując się prawdziwą historią, porusza istotny temat i przedstawia go w zadowalający sposób. Historia w kilku momentach chwyta za serce, choć twórcy udaje się uciec od cukierkowej estetyki rodem z Hollywood. Co więcej, obraz został bardzo dobrze wyreżyserowany, za co należy się uznanie Ejioforowi. To nie jest jeszcze filmowa opowieść, na którą Afryka czeka i której potrzebuje, ale produkcja ma w sobie dużo prawdy. W połączeniu z niesamowitą historią daje to zaskakująco pozytywny efekt.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj