Tytułowy Obóz teatralny jest opisany przez bohaterów jako miejsce dla wyrzutków z wyobraźnią, w którym propaguje się tolerancyjność i zamiłowanie do sztuki. Jednak powyższe hasła nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości. Uczestnicy podchodzą do pierwszego z nich z przymrużeniem oka, a sztuka, którą dzieci się wręcz straszy, przepełniona jest niestosownymi odniesieniami.
Filmowy mianownik
Na początku dostajemy szczątkowe informacje o obozie. Przyglądamy się imponującej smykałce do biznesu kierowniczki i założycielki. Organizatorzy pozyskują klientów niczym doświadczeni marketingowcy – zapewniają zapisanym do AdirondACTS dzieciom rozwój, a rodziców przekonują, że definitywnie uporali się z pluskwami. Odbiorca od razu zostaje wtajemniczony w słabą sytuację finansową obiektu. Pierwsze przedstawienie, na jakie udajemy się jako widzowie, to Bye Bye Birdie. Jak wskazuje tytuł, żegnamy się, ale nie z jakimś bohaterem spektaklu, a z Joan Rubinsky – założycielką AdirondACTS. Działanie światła stroboskopowego wywołuje u niej atak i potencjalna główna bohaterka zapada w śpiączkę. Jest to mockument, a więc tak przecież „nie miało się zdarzyć”. Wyświetlone na ekranie napisy sugerują, że na planie filmowym doszło do wypadku, a aktorka musiała pożegnać się z rolą. Pomimo tego postanowiono kontynuować zdjęcia. Następne minuty poświęcone są temu tętniącemu życiem obiektowi, który został chwilowo powierzony synowi właścicielki. Za to w głównej roli kobietę zastąpiły utalentowane dzieci, które – przyzwyczajone do corocznego wystawiania sztuki na dany temat – latem wystąpią w spektaklu stworzonym na jej cześć.Groteskowy zawrót głowy
Początkowo wylewna ekspresyjność, teatralizacja życia w tanim wydaniu i przesadna gestykulacja mogą podnosić ciśnienie, ale warto przymknąć na nie oko (lub wyłączyć film), bo nie znikną, a raczej będzie coraz „gorzej”. Co dominuje w AdirondACTS? „Influencerstwo”, homoseksualizm, magia, powierzchowne podejście do wszystkiego oraz brak jakiejkolwiek ogłady. Aż ma się wrażenie, że zebrano w filmie najświeższe i budzące najwięcej kontrowersji zjawiska, by przedstawić je najbardziej stereotypowo i sztucznie. Wszystko przekazano tak skrajnie i niesmacznie, że grymas nie ustępuje z twarzy, a brwi wiszą wysoko na czole. Od razu da się zauważyć, że to miejsce jest naprawdę pokręcone. Nauczyciel mody nosi spódniczki i porównuje rękawy sukni do waginy, a dwóch innych marzy o wystawieniu nowatorskiej wersji Romea i Julii z akcentem na zamianę płci u bohaterów. W wielkim spektaklu opowiadającym o życiu Joan dzieci szarpią białą wstęgę wystającą z wyrzeźbionego nosa, co jest nawiązaniem do uzależnienia bohaterki sztuki od kokainy. Na wspólną imprezę z obozowiczami z Lakeside szykują się tylko chłopcy – ustawiają się w szeregu przy lustrach, poprawiają szminkę i dobierają kolor cienia do powiek. Męska łazienka pachnie perfumami i lakierem do paznokci, a dla kontrastu jedna z należących do AdirondACTS dziewczyn „odważnie” decyduje się na szybkie pokrycie ust wazeliną w sztyfcie. Naprawdę nie wiem, czemu miał służyć ogrom takich porównań oraz notoryczna próba „podmienienia” przyzwyczajeń i cech danej płci. Nie jest to przedstawione łagodnie, ze smakiem. Nie jest też niczym poparte i naprawdę potrafi zmęczyć. Niektóre sceny wręcz odrzucają – np. gdy dorosła kobieta twierdzi, że chłopiec w przeszłym wcieleniu był lesbijką, która wraz z ukochaną w czasach II wojny światowej stworzyła pierwszy na świecie pielęgniarski związek jednopłciowy. Albo ta, w której dziewczynka nie dostała roli, bo wyglądała na dziewicę. Nie ma w tym nic nowatorskiego czy nowoczesnego. Myślę, że kontrowersyjne koncepcje i nietypowa wizja twórców w żaden sposób nie pasują do młodych aktorów, dla których wyzwaniem było zagranie w tym „teatrzyku dorosłych urojeń”. W filmie zażartowano chyba ze wszystkiego, co przyszło twórcom do głowy, ale niestety od komedii oczekuje się, by była choć trochę śmieszna lub w jakikolwiek sposób scementowała publikę. W pewnym momencie traci się cierpliwość i zainteresowanie seansem.Pozytywów z lupą szukać, ale jakieś są
Dla odmiany poświęcam akapit pozytywom. Za co można polubić Obóz teatralny? Ukazuje dzieci szukające swojego „ja”, kierunku i spełnienia na scenie. Poza tym jest dużo śmiechu, śpiewu, tańca, zabawy i wszechobecna miłość do sztuki. Czasem – gdy przez chwilę zabraknie desperacko podkreślanej dramaturgii wokół życia codziennego, kolejnej próby zamiany płci lub niesmacznych żartów o seksualności – aż chce się na taki obóz pojechać. Chyba najbardziej zniechęcają, nużą, a czasem doprowadzają do czerwoności prowokujące i pozbawione sensu dialogi dorosłych bohaterów.Kurtyna opada, uśmiech znika
Podsumowując, Obóz teatralny jest dosyć specyficznym dziełem filmowym. Na pewno znajdzie swoich fanów, chociaż z perspektywy osoby szanującej wartość słowa i emocje – nie tylko swoje własne – nie jestem w stanie go polecić. Moim zdaniem zaangażowani w film podeszli do wszystkich przedstawionych tematów i wątków pobieżnie i bez wyczucia. Nie zostawili nawet miejsca na refleksje. AdirondACTS jest miejscem – pomimo liczebności uczestników – w jakiś sposób martwym, i to nie dlatego, że Joan zniknęła, przez co powstał istny chaos i zdezorientowanie. Tak naprawdę trudno polubić tam któregokolwiek z bohaterów. To środowisko wydaje się toksyczne i kąsające rozmówcę przy każdej okazji. Troy starał się uratować to miejsce na różne swoje dziwaczne i dziecinne sposoby. Nikt go nie słuchał ani nie szanował, a nawet wykrzyczano mu w twarz, że nie pasuje do tego miejsca. Był jak owca wygoniona ze stada, mimo że grupa głośno krzyczała, że równość jest priorytetem. Jak wspomniałam na wstępie, to miejsce nazywa się przecież – zupełnie nietrafnie – azylem dla wyrzutków.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj