Trzy ostatnie odcinki serialu okazują skrajnie udramatyzowane, co wzbudza jeszcze większą niechęć. Ponownie prezentuje nam się sceny urywane w kulminacyjnych momentach, żebyśmy mogli zaczerpnąć tchu wraz z przerażonym bohaterem. Niestety, na mnie to nijak nie działa – wszystkie karty są tak naprawdę odsłonięte i już wiadomo, kto w co pogrywa. Nie jest więc zaskoczeniem, gdy nowy prezydent okazuje się uzurpatorem, Mackenzie odnajduje się żywa w szpitalu, ani nawet to, że Harris gra w podwójną grę. Kuriozalnie wypada scena, w której dowiaduje się o tym Claire Rayburn – kobieta zaplanowała zamach stanu i potrafi spiskować, jakby była do tego stworzona, a nie jest w stanie dostrzec, że oszukuje ją facet? Główną bolączką serialu jest fakt, iż jego twórcy boją się podejmowania większego ryzyka. Można to było wyczuć w minionych odcinkach, a także teraz, w samym finale. Tutaj też wszystko udaje się bohaterom w ostatniej chwili, a nadzieja jest dostrzegalna nawet w największej ciemności. I nie chodzi o to, że jestem pesymistką, ale umówmy się – te postępujące po sobie happy endy to straszna naiwność, która z biegiem czasu wyłącznie irytuje. Gdy już mamy zalążki budującego się stopniowo napięcia, za chwilę wszystko zostaje banalnie spłaszczone. Nic dziwnego, że po kilku takich zabiegach do wszystkich kolejnych podchodzę z dystansem. Myślałam, że po absurdalnej potyczce Grace Barrows z napastnikiem w jej domu nic mnie już nie zaskoczy. A jednak – udało się to trzem nowym wątkom. Po pierwsze: Amandzie Neel, a w zasadzie jej telefonowi. Podziwiam niezniszczalność tego sprzętu - uszedł przecież cało z pożaru, który obrócił w proch ludzi wraz z całym budynkiem redakcji. Po drugie: wątkowi młodej Zoe Barrows, która tajemniczo zaginęła kilka odcinków temu. Nie mogę tego pojąć – po co budować napięcie przez kilka epizodów, po co wprowadzać podejrzenie, że dziewczyna zaginęła i może być w niebezpieczeństwie, gdy koniec końców okazuje się, że scenariusz każe jej jak gdyby nigdy nic wejść do domu po długiej nieobecności. Straszny zawód i niewykorzystany potencjał ciekawie zapowiadającego się wątku porwania. I po trzecie: scenie, w której Darius Tanz podrywa do lotu pikujący w dół samolot, tuż przed jego uderzeniem w ziemię. Powstrzymam się od dalszego komentarza.
fot. Ben Mark Holzberg/CBS
O ironio, znacznie ciekawiej niż sceny polityczne wypadają te obyczajowe, nawet mimo tego, że niewiele się w nich dzieje. Miłym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że Liam został adoptowany – scena z jego mamą w szpitalu rzeczywiście wywołała we mnie cieplejsze uczucia, tym bardziej, że nie można było się jej spodziewać. W toku akcji i pędzie, w jakim żyją bohaterowie, nikt nie zawraca sobie głowy ich relacjami rodzinnymi – bo kogo obchodziła sytuacja rodzinna Liama, skoro dla ratowania świata nie ma to żadnego znaczenia? Okazuje się jednak, że tutaj także może być ciekawie. I jeśli miałabym wyliczyć wszystkie sceny sezonu, które rzeczywiście wzbudziły we mnie jakiekolwiek emocje, ta byłaby prawdopodobnie pierwszą z nich. Wypada prawdziwie i naturalnie, co jest miłą odskocznią od bardzo naciąganej fabuły serialu. Podoba mi się również fakt, z jakim zawieszono wątek Liama i Jillian. Rzeczywiście, ckliwa scena ze spontanicznymi oświadczynami i ślubem wywoływała jedynie zażenowanie, ale sama końcówka nieco zrehabilitowała tę parę w moich oczach. Moment, w którym Liam decyduje się opuścić dziewczynę i dołączyć do czekającego na śmierć Tanza jest ciekawy i dość nieoczywisty. A czy doczekają tej śmierci – czy to za sprawą pocisków atomowych czy tej nieszczęsnej asteroidy – to już inna kwestia. Serial udowadnia, że tutaj da się wyjść z każdej opresji, także za sprawą cudownie płynącego czasu, który niedorzecznie zwalnia w odpowiednich momentach, dając możliwość schronienia przed zagrożeniem. I wreszcie – główny bohater serialu, asteroida Samson, wciąż nie doczekał swojej własnej kulminacji. Przez pewien czas rzeczywiście łudziłam się, że sezon zakończy się apokalipsą, którą można ciekawie podjąć w kontynuacji, ale nic z tego – choć wiszące nad głowami zagrożenie dodatkowo zagęściło się za sprawą bomb atomowych, bohaterom wciąż nic się nie stało. Idę o zakład, że kolejny sezon rozpocznie się od momentu olśnienia Tanza, który w ostatniej chwili zniszczy pędzące ku Stanom pociski. O ile w ogóle doczekamy się kolejnego sezonu – biorąc pod uwagę jakość produkcji, wydaje mi się to bardzo wątpliwe. Zabierając się za serial Salvation, oczekiwałam dobrej produkcji katastroficznej z ciekawym wątkiem politycznym. Otrzymałam natomiast fabułę wyjątkowo naiwną i upstrzoną koszmarnymi efektami specjalnymi. Całość okazała się dla mnie rozczarowaniem i zmarnowanym potencjałem. Szkoda, bo historia zapowiadała się ciekawie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj