Okno na mordercę to nowy australijski film fabularny, który utrzymany jest w gatunku thrillera. Fabuła skupia się na nastoletniej Amy (Ella Newton), która po śmieci ojca rozpoczyna nowe życie w domu na uboczu. Tam poznaje sąsiada, z którym jej matka Barbara (Radha Mitchell) wdaje się w relację romantyczną. Amy natomiast zaczyna nabierać coraz większych podejrzeń, że mężczyzna coś ukrywa. Jego dziwne zachowanie zbiega się w czasie z tajemniczymi morderstwami nastolatków z okolicy. Dziewczyna decyduje się udowodnić wszystkim wokół, że to on jest głównym podejrzanym w sprawie. Nie będzie to jednak takie łatwe, jak początkowo jej się wydawało. Film od samego początku prezentuje się jako kino klasy B, jednak nawet to nie usprawiedliwia fatalnej pod właściwie każdym względem jakości. Widać to zwłaszcza wśród postaci, które zachowują się zupełnie nielogicznie, a ich postępowanie nie jest w żaden sposób uzasadnione. Główny złoczyńca jest zły do szpiku kości, "bo tak", a jego motywacji nikt nawet nie próbuje tu zgłębiać. Twórcy starali się wpleść parę twistów fabularnych, jednak to, co z tego wyszło, woła o pomstę do nieba. Zamiast zaskoczenia odczuwałam raczej zażenowanie – i niedowierzanie, że scenariusz może być tak płaski.  Sam pomysł na fabułę nie jest raczej niczym odkrywczym. Kino pamięta przynajmniej kilka filmów, które korzystają z tego samego motywu – podglądania podejrzanego z perspektywy własnego okna i dojrzenia czegoś, czego nie powinno się było zobaczyć. Tutaj jednak, w przeciwieństwie do innych podobnych produkcji, nie ma żadnego budowania napięcia. Wszystko jest przyćmione przez chybione rozwiązania fabularne i pozbawione sensu działania postaci. Kolejne wskazówki podaje się widzowi z delikatnością buldożera – przez to jeszcze trudniej patrzy się na bohaterów, którzy usilnie starają się połączyć fakty ( jakby nie były one dostatecznie oczywiste). Przyczepić się można także do samej gry aktorskiej. Newton to trzydziestoletnia kobieta, która usilnie stara się zachowywać jak nastolatka z liceum, co prowadzi do pewnych sztuczności i czyni jej postać kompletnie niewiarygodną. Tymczasem James Mackay, odtwórca roli nauczyciela, jest aż do przesady ekspresyjny. Stara się dać z siebie wszystko, co z kolei nie pasuje do bylejakości tego filmu i czyni jego postać wręcz karykaturalną. Nic tu ze sobą należycie nie współgra – naprawdę, ciężko się na to patrzy... Film jest krótki, trwa zaledwie 1 godzinę i 20 minut, jednak mimo to niektóre sceny są do bólu rozciągnięte. Główna bohaterka często zatraca się we wspomnieniach, miewa sny na jawie, przywidzenia – na ich przedstawienie twórcy poświęcają znacznie więcej czasu, niż jest to warte. Co gorsza, wszystkie te sceny wyglądają tak, jakby były montowane w darmowym edytorze video. Mamy natarczywe slow-motion, "tajemnicze" zaciemnianie ekranu i niewiarygodną wręcz sekwencję z podzieleniem ekranu na pół podczas obławy policji. W międzyczasie otrzymujemy również takie kwiatki jak rysunki "na obiektywie" kamery oraz dialog głównej bohaterki samej ze sobą. Widać, że montażysta bardzo chciał spełnić się artystycznie, jednak filmowi coś takiego absolutnie nie służy. Trzeba też wspomnieć o ścieżce dźwiękowej. Ta bowiem jest absolutnie zróżnicowana, co nie stanowi zaletę. Pierwsze sceny rozgrywają się do dźwięków szablonowej wręcz high-schoolowej muzyki ilustrującej nastolatków, później twórcy wprowadzają przedziwne kompozycje, które brzmią jak dzwonki telefonu, a ostatecznie sięgają nawet po jakąś bardziej zaawansowaną creepy ścieżkę z dzwoneczkami, która przywodzi na myśl świąteczne horrory. Każdy jump scare (a tych jest wiele) również ilustrowany jest wybuchem nagłej muzyki – zero zaskoczenia, pod tym względem jest typowo i szablonowo. Okno na mordercę to film, którego seans wiąże się z cierpieniem – zarówno psychicznym, jak i fizycznym. Nic tu nie trzyma się kupy, a całość nawet nie próbuje udawać, że jest czymś wartościowym. Gdyby jeszcze film celowo miał być czymś przerysowanym i groteskowym, być może odbiór byłby inny. Wszystko jednak wskazuje na to, że twórcy podeszli do tematu na poważnie, co w efekcie nie jest ani śmieszne, ani straszne. Ode mnie 2/10 – w tym jest już zawarty plus za zwrot akcji związany ze zdemaskowaniem głównego złoczyńcy. To chyba jedyny moment, który jest nieprzewidywalny (abstrahując już od tego, czy logiczny, czy też nie). Widać, że ktoś przynajmniej trochę starał się zaskoczyć widza i wprowadzić jakiegoś rodzaju suspens. Niestety, nawet to nie pomaga. Omijajcie tę produkcję szerokim łukiem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj