Chyba mało kto ma wątpliwości, że Tom King, były oficer CIA, jest jednym z najważniejszych komiksowych twórców ostatnich lat. Jego Vision, Mister Miracle czy nawet seria o Batmanie zyskały szerokie grono fanów na całym globie, dopisując istotny rozdział do postrzeganej holistycznie historii świata powieści graficznych. Teraz polscy czytelnicy będą mogli zapoznać się z kolejną opowieścią Kinga; na rodzimym rynku właśnie zadebiutował album Omega Men. To już koniec. Choć scenarzysta bierze na warsztat mniej znane postacie z uniwersum DC, obcowanie z nimi samo w sobie stanowi unikalne doświadczenie. Wszystko przez niezwykle odważny, oryginalny zabieg twórczy: autor chce prowadzić z odbiorcą swoistą grę, w ramach której w trakcie lektury każdy z nas powinien docelowo oceniać przedstawiane wydarzenia na własną rękę. Jeśli dodamy do tego, że sztuczki te odbywają się pod dyktando konwencji thrillera politycznego zanurzonej w gatunku superbohaterskim, będziemy mieć sporo powodów do zadowolenia i artystycznych uniesień. Jestem też przekonany, że zapragniecie przebywać z tytułowymi bohaterami znacznie częściej...  Przed zabraniem się przez Kinga za serię większość miłośników trykociarzy uznawała Omega Men za wypisz, wymaluj peryferia uniwersum DC. Twórca przesunął jednak fabularne środki ciężkości i zmienił kontekst postrzegania postaci. Akcja To już koniec rozgrywa się więc w odległym układzie planetarnym Wega, którego składowe do złudzenia przypominają doskonale nam wszystkim znane kraje z prawdziwego świata (tropem w tej materii jest choćby substancja stellarium, bezdyskusyjny odpowiednik ropy naftowej). Jest ich aż 21, przy czym są one podporządkowane Imperium Cytadeli. Państwo to cieszy się powszechnie nienaganną opinią; w dodatku zawarte wcześniej porozumienie sprawia, że inne światy i organizacje w typie Korpusu Latarni nie mogą wpływać na jego politykę. Rzecz w tym, że Cytadela jest tyranią, sprawującą opresyjne rządy nad podległymi jej planetami. Ich mieszkańcy raz po raz próbują się buntować, lecz walka z tak wielką potęgą do łatwych nie należy. Jakby tego było mało, najbardziej rewolucyjne zapędy ma banda wyrzutków, tytułowi Omega Men, którzy w trakcie swojej krucjaty porywają Kyle'a Raynera aka Białą Latarnią i ścinają jego głowę przed kamerami. Bohaterowie czy jednak nikczemnicy? W tej historii nic nie jest takie, jak się wydaje, a walka z mrokiem wymaga umiejętnego balansowania na granicy heroicznych wyczynów i wyzucia z zasad moralnych. 
Źródło: Egmont
Sekwencja dekapitacji otwiera cały komiks; już w tym momencie King zdaje się oznajmiać, że na odbiorcę czekają naprawdę mocne uderzenia. Tym silniejsze, że cała masa z nich budzi mniej lub bardziej jednoznaczne skojarzenia z historiami znanymi z realnego świata, od zniszczenia World Trade Center począwszy, na Arabskiej Wiośnie skończywszy. Co jednak zaskakujące, scenarzysta nie przybiera pozy wszechwiedzącego komentatora politycznego czy wyroczni moralnej. Zdecydowanie bardziej interesuje go zanurzenie Omega Men w konwencji space opery, w której sfera władzy i polityka mają co prawda duże znaczenie, ale nie decydujące. Jeśli już King zabiera się za krytykę rzeczywistych wydarzeń, robi to w sposób nienachalny, całkowicie rozmywając "dobrą" i "złą" stronę moralnego czy politycznego sporu - ostateczne decyzje na tym polu zostawiane są czytelnikowi. W gąszczu akcji i niezliczonych twistów fabularnych twórcy udaje się w dodatku kapitalnie wyeksponować najważniejsze dla tej historii postacie. Omega Men to bohaterowie z krwi i kości, bojownicy z rozterkami, którzy pod osłoną przestępczości prowadzą krucjatę o zapomniany przez cały kosmos, odległy zakątek wszechświata. Jasne, wprowadzenie moralnych wątpliwości do świata trykociarzy nie jest żadnym nowym zabiegiem, jednak King nie pretenduje do miana li tylko akolity Alana Moore'a czy Franka Millera. Skupia się raczej na próbie redefinicji takiego podejścia i przystosowania go pod współczesne ramy. Nie jestem pewien, czy akurat z tej misji wyszedł on obronną ręką, lecz drobne potknięcia są konsekwencją przyjętej optyki: albo uznasz To już koniec za dobre połączenie rozrywki i powagi, albo wyjdziesz z założenia, że jedna sfera przetrąca drugą czy odwrotnie.  Świetnie wypada warstwa wizualna tomu. Odpowiedzialny za nią Barnaby Bagenda (niektóre ilustracje tworzyli także Ig Guara, Toby Cypress i Jose Marzan Jr.) znakomicie łączy w przygotowanych przez siebie pracach dawną i współczesną kreskę - poszczególne plansze mogą więc porywać swoją oryginalnością, ale i stanowić swoisty hołd dla klasyki gatunku. Co więcej, rysownik naprawdę dobrze radzi sobie z przedstawianiem emocji poszczególnych postaci, by później oferować czytelnikom przepiękne, szerokie panoramy kosmiczne czy zanurzać ich w jeszcze jednej sekwencji bitewnej. Nie może też zapomnieć o rozbiciu strony na 9 kadrów; tak, skojarzenia z komiksem Strażnicy są jak najbardziej zasadne.  Omega Men. To już koniec nie jest komiksem, który z biegiem lat zyska status kultowego - ba, nie plasuje się nawet w ścisłej czołówce najlepszych artystycznych dokonań Toma Kinga. W żaden sposób nie zmienia to faktu, że ten przerażająco aktualny thriller polityczny pożeniony z space operą ma potężną moc oddziaływania na umysł czytelnika. Jeśli odbiorca podporządkuje się narzuconym przez scenarzystę regułom gry i sam zacznie rozwiązywać fabularne tajemnice, opowieść Kinga niepostrzeżenie trafi i w serce, i zmusi do pracy umysł. Patrząc z tej perspektywy, Omega Men ekscytują. Wam i sobie życzę, abyśmy o nich jeszcze niejednokrotnie usłyszeli. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj