Oryginalny scenariusz, przetykany uwypuklonymi kliszami, i naprawdę ciekawa relacja głównych bohaterów sprawiły, że film zaskarbił sobie sympatię widzów i choć sam daleki byłem raczej od wielkiego entuzjazmu, nie mogłem odmówić mu uroku i zaprzeczyć, że seans dostarczał sporą dawkę nienajgorszej rozrywki. Niestety, mimo powrotu McG na stołek reżysera i większości głównej obsady na plan, kontynuacja pt. Opiekunka: Demoniczna królowa jest filmem od oryginału znacznie gorszym. W poprzedniej odsłonie chłopiec imieniem Cole zakochuje się w swej opiekunce, Bee (dziewczynie lubianej, popularnej, sympatycznej i pięknej). Pewnego wieczora, gdy Bee po raz kolejny opiekuje się chłopcem, jest on świadkiem makabrycznych i krwawych wydarzeń: obiekt szczenięcych westchnień okazuje się powiązaną z pewną mroczną sektą morderczynią. Teraz, dwa lata po pokonaniu opiekunki, Cole wciąż próbuje dojść do siebie, niestety, niemal nikt nie wierzy w jego historię, rówieśnicy wciąż się nad nim znęcają, a rodzice chcą leczyć go psychiatrycznie. Gdy decyduje się na wspólny weekendowy wyjazd z przyjaciółką, koszmar powraca – Cole ponownie musi zmierzyć się z siłami ciemności; z martwych powstają wszyscy dawni sojusznicy Bee. W Killer Queen twórcy wręcz bombardują nas dziwacznymi popkulturowymi odniesieniami – jest ich tak dużo, że niewiele wspólnego mają z uatrakcyjniającą seans żonglerką, a zdają się raczej upychane na siłę: wielokrotnie dziwi ich dobór, zdający się nie wynikać z zamiaru przeprowadzenia błyskotliwego metadialogu, a raczej chęci bezmyślnego odhaczenia kolejnej aluzji, pal licho, czy trzyma się kupy. Pomijając ten element, który zasługiwał, moim zdaniem, na osobny akapit, Demoniczna królowa jest filmem najzwyczajniej w świecie mniej kompetentnie napisanym i zrealizowanym. Historia wydaje się złożona z przypadkowych pomysłów, pośpieszna i niezdarna; fabuła próbuje zakręcać i zaskakiwać, nie potrafi jednak wciągnąć. Ani śladu po prostej, nienachalnie mrugającej do widzów okiem opowieści z pierwszej części, w której atrakcyjne osoby traciły życie w spektakularny sposób; ani śladu charyzmatycznego, przerażająco-zabawnego występu na miarę Weaving. Problemem wielu sequeli jest realizowanie ich z zamysłem brzmiącym "to samo, tylko bardziej". I tu nieszczęśliwie spełnia się ten desperacki przesadyzm,  a przecież niepozorność i dziwaczność jedynki to coś, co musi wiele stracić przy próbach odtwórstwa. Ostatecznie musieliśmy otrzymać znacznie mniej intrygującą powtórkę z rozrywki podbitą uporczywymi staraniami podrasowania tych samych rozwiązań, co siłą rzeczy nie sprawia już frajdy. No, może odrobinę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj