Studio JG ostatnimi czasy zaskakuje czytelników coraz ciekawszymi tytułami wydawanymi w naszym kraju. OPUS, manga Satoshiego Kona to właśnie taka niespodzianka. Po pierwsze, mało kto chyba zdawał sobie sprawę z tego, że ten świętej pamięci mangaka… właśnie, był mangaką, a nie tylko reżyserem takich znanych produkcji jak Paprika czy Perfect Blue. Po drugie, OPUS to ewidentnie komiks oryginalny i nietuzinkowy. Ot, mieszcząca się w jednym tomie historia, która jednakże zaskakuje czytelnika do ostatniej strony. O czym traktuje więc ten tytuł? Tak jak wydawany w Polsce Bakuman. #01, to kolejna manga… o mandze. Metafikcja to termin przewijający się przez OPUS wielokrotnie, ujawniający czytelnikowi, co kryje się za fabułą tej mangi. Warto jednak zacząć od początku, czyli mangaki zwącego się Chikara Nagai. Otóż jest on bardzo poczytnym twórcą, który od lat tworzy swój wielki hit pod tytułem Resonance. Wydawca Nagaia ma swoje wymagania, czytelnicy także żądają sporej dawki emocji, więc mangaka postanawia na całą sprawę machnąć ręką (a dokładniej narysować) i po prostu uśmiercić jednego z głównych bohaterów swojej mangi. Jednakże ów bohater, chłopak o imieniu Rin nie ma najmniejszej ochoty na umieranie, co można mu łatwo wybaczyć. Rin postanawia ukraść scenorys ze sceną swojej śmierci i przepaść w odmętach fabuły Resonance. Zaskoczony Nagai nie potrafi uśmiercić swojej postaci, a do tego niechcący trafia do… własnej mangi. Akurat rozgrywa się w niej dramatyczny finał, podczas którego główna bohaterka Resonance, Satoko Miura, walczy ze złym Maską, przestępcą potrafiącym kontrolować ludzkie umysły. Robi się niezłe zamieszanie – Nagai nie dość, że musi przeżyć wydarzenia własnej fabuły, to jeszcze nie ma wyjścia, musząc odnaleźć Rina ze skradzioną stroną… No i jak zareagują bohaterowie, kiedy zorientują się, że ich całe życie to fikcja literacka, narysowana przez jakiegoś faceta w średnim wieku? Oczywiście nie będą zadowoleni…
fot. Studio JG
Rzadko trafia się manga, której przeczytanie pozostawia czytelnika w stanie bezbrzeżnego zdziwienia. OPUS to czystej formy zabawa konwencją, dosłownie mangowa Incepcja, metafikcja (literatura o literaturze) w czystej postaci. Manga o mandze, przekraczająca ramy kadrów na wielu poziomach… Satoshi Kon bawi się świetnie, przedstawiając mangowe życie mangowych ludzi, pełne dramatów i wylanych łez, stworzonych przez jakiegoś gościa, który z tego żyje. Chikara Nagai jest niczym bóstwo (nie raz, nie dwa, jest określany bogiem), potrafiącym robić w swoim narysowanym świecie co mu się podoba – choć nie do końca. Niepokorny Rin nie zamierza pozwalać swojemu twórcy na wszystkie jego głupie pomysły, podyktowane zaleceniami wydawcy. Z kolei Satoko przyjmuje prawdę z bólem serca, lecz wciąż nie ma innego wyjścia, jak pokonać złego Maskę. Sam Maska zresztą także próbuje wykorzystać całą sytuację… OPUS to manga, którą nie sposób traktować poważnie – to odrobinę pastisz, ironiczne spojrzenie na mangi shounen, a także pracę mangaków, których gonią terminy i wydawcy. Świetnie prezentuje to sposób pokazania świata przedstawionego w Resonance. Im dalej w miasto, tym wygląda bardziej byle jak, bo komu by się chciało rysować porządnie tła? Albo porządnie zaprojektowanych człowieczków drugoplanowych? Przynajmniej po stworzeniu kilkunastu tomów. Od tego są zresztą asystenci. Nagai dosłownie odkrywa swoje własne dzieło, którego fabuła toczy się już od tak dawna, że o wielu faktach już zapomniał. Świat rzeczywisty przeplata się więc z fikcją, dostarczając czytelnikowi Resonance wiele radości, następnie dostarczając jej czytelnikowi mangi zwanej OPUS
Głównym powodem, dla którego OPUS był mangą mało znaną jest po prostu przerwa w jej wydawaniu, czy raczej ucięta akcja. Dzieło Satoshiego Kona publikowano w magazynie Comic Guys (1995-96), jednak z racji jego zamknięcia fani mangi nie mieli szans dowiedzieć się, jak też ta dziwaczna historia się skończy. Na szczęście szkice ostatniego rozdziału zostały odnalezione, dzięki czemu nareszcie OPUS mógł ukończony ukazać się w wydaniu tomikowym. I naprawdę nie przesadzam, stwierdzając, że na całe szczęście. Ostatni rozdział jest wręcz konieczny do zrozumienia intencji autora – bez niego wydźwięk fabuły tej mangi nie jest tak mocny. To właśnie te ostatnie strony sprawiają, że czytelnik zdaje sobie sprawę, iż od początku nic nie było tu takie, jak się na pierwszy rzut oka wydawało. Takie mrugnięcie do czytelnika ze strony Satoshiego Kona. Polskie wydanie to mała perełka – droga co prawda niemożebnie (74,90 zł), jednak absolutnie warta swojej ceny. Śliczny biały papier, kilka stron na kredowym papierze i twarda oprawa. Do tego dołączone projekty postaci i trochę wyjaśnień ze strony tłumacza, rzucających nowe światło na fabułę mangi. Sama zresztą fabuła, gwarantuję, zasługuje na zapoznanie się z nią. Strona graficzna zresztą absolutnie jej dorównuje – nietrudno zauważyć, że kreska Kona to już trochę ta starszej daty, jednak prezentująca naprawdę wysoki poziom. Autor nigdy nie szedł na łatwiznę, rysując ujęcia z najtrudniejszych możliwych kątów. Warto zainwestować w OPUS– tak autoironicznej mangi ze święcą szukać. Pomijając kwestię metafikcji, to po prostu przednia zabawa. W końcu każdy chciałby wiedzieć, co dzieje się z mangaką w świecie własnej mangi, wśród zdegustowanych całą sytuacją jej bohaterów…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj