Przed 3. sezonem “Orange Is the New Black” stało trudno zadanie - serial musiał dorównać znakomitemu poziomowi poprzednich 2 serii. Oczekiwania były wysokie, bo w końcu obok „House of Cards” to największy sukces platformy Netflix, ale niestety nie udało się utrzymać równie wysokiego poziomu. Przede wszystkim serial stracił na swojej głębi. W pierwszych dwóch sezonach niemal co odcinek wywoływał rozmaite, mieszane uczucia: od radości po liczne wzruszenia i kace moralne. „Orange…” potrafił bawić, smucić, a nawet irytować, kiedy bohaterki postępowały niewłaściwie i samolubnie, ale wywoływał autentyczne emocje i skłaniał do przemyśleń. Tym razem brakowało tych momentów, które potrafiły szczerze poruszyć. W trzecim sezonie cała magia gdzieś prysła, problemy więźniarek zostały spłycone i przestały emocjonalnie angażować widzów. Uczucia samotności, strachu i braku przyjaźni oraz miłości zostały odstawione na drugi tor, a na główny plan wyszły kwestie religijne, homofobii, macierzyństwa i systemu więziennictwa. I choć te zagadnienia miały swój potencjał, zostały potraktowane przeciętnie i po macoszemu. Wydaje się, że twórcy nie chcieli popełnić błędów innych i stawiać swoich bohaterek w obliczu nowych dramatów, rozterek i nasilających się konfliktów, co potem razi widzów nierealnością i natłokiem wydarzeń, które przecież mają miejsce w ciągu zaledwie pół roku. Niestety, ewidentnie zabrakło pomysłów na poprowadzenie ciekawej fabuły i zagłębienie się w psychikę tych kobiet. Próbowali zatuszować niedociągnięcia wieloma retrospekcjami, które nieco przybliżyły nam kilka postaci (m.in. Big Boo czy Normę), ale w zasadzie niczego nie wniosły do serialu. A przecież w poprzednich sezonach stanowiły ważny element odcinka, który pozwalał nam trochę lepiej zrozumieć postępowanie bohaterek, nawet jeżeli uważaliśmy je za niesłuszne lub nielogiczne. [video-browser playlist="719242" suggest=""] W trzecim sezonie twórcy na szczęście ograniczyli do minimum udziwnioną relację między Piper i Alex, którą widzowie w poprzedniej serii przyjęli bardzo krytycznie. Teraz serial nie opowiadał o żadnej konkretnej bohaterce, lecz o społeczności kobiet zamkniętych w federalnym więzieniu w Litchfield. Każda historia była traktowana na równi, co z jednej strony nikogo nie faworyzowało, ale z drugiej nie pozwalało się skupić na najciekawszych wątkach. Niestety przez to niektóre postacie straciły na swojej oryginalności (Pennsatucky czy Lorna). Z fabuły zrobiła się trochę taka papka, jaką więźniarki zaczęły dostawać podczas posiłków w stołówce. Niby syci, ale jedzenie nie sprawia przyjemności. W „Orange Is the New Black” zabrakło chociaż jednej pełnokrwistej, barwnej i z pozoru bezwzględnej postaci, jakimi były w pierwszym sezonie „Red”, a w drugim „Vee”. Szansę na rozruszanie serialu miały nowe bohaterki, ale niestety nie spełniły oczekiwań. Ciekawa, zbzikowana więźniarka Lolly, którą gra Lori Petty, choć na początku była bardzo intrygująca, z czasem przestała przyciągać uwagę i rozmyła się w tle. Postać Stelli została wprowadzona chyba tylko po to, aby podnieść poziom seksapilu więzienia, bo Ruby Rose zachwycała swoim wytatuowanym ciałem i urodą Justina Biebera. Mike Birbiglia w roli Danny’ego Pearsona, czyli „opiekuna” Joe Caputo, niesamowicie irytował swoją bezbarwną grą i właściwie niczym się nie wyróżnił. Szkoda również, że tak łatwo pozbyto się istotnych postaci, jak Nicky (Natasha Lyonne) czy Benneta (Matt McGorry). Czytaj również: Ashton Kutcher tworzy nową komedię dla platformy Netflix Mimo tych rażących niedostatków „Orange Is the New Black” wciąż znakomicie się ogląda. Postacie pozostały bardzo wyraziste, ich relacje fascynują, a dialogi „upiększone” siarczystym przeklinaniem niezmiennie bawią. Bardzo trudno oderwać się od ekranu, bo serial wciąga, a binge-watching dzięki udostępnionej całej serii jest gwarantowany. Serial powróci za rok z nowym, czwartym sezonem - oby lepiej przemyślanym i nie tak rozczarowującym jak trzecia seria.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj