"Orphan Black" w 3. sezonie częściej mnie rozczarowywało, niż pozytywnie zaskakiwało. W poczynania scenarzystów co rusz wkradały się powtarzane pomysły i niepewność co do tworzonych wątków. Nie udźwignięto ciężaru motywu męskich klonów, które były zbyt do siebie podobne, zbyt płaskie i tak nieporadnie przedstawione, że ich los szybko stał się widzom obojętny. Nie pomogła nawet dobra gra aktorska Ariego Millena, nie pomogły momenty, w których starano się pokazać ludzką twarz Castora. Również w History Yet to Be Written wątek ten przedstawia się nijako na tle innych wydarzeń z odcinka. Słowo-klucz finału 3. sezonu "Orphan Black" to rodzina. Można nawet powiedzieć, ze rodzina jest słowem-kluczem całego serialu, zaś w History Yet to Be Written jest to widoczne nadzwyczaj wyraźnie. Klub Klonów jednoczy się przy wspólnym stole, Siobhan ma szansę wybaczyć matce, Kendall (świetna, energiczna rola Alison Steadman), Sarah odwiedza córkę… Nawet Rachel, której nigdy nie posądzalibyśmy o sentymentalizm, wciąż wspomina rodziców ze łzami w oczach, a w finale odzyskuje matkę. Ta rodzinna sielanka trochę przypomina wizję Heleny z początku serii: podobnie jak wtedy wiemy, że to jedynie iluzja i raczej prędzej niż później chwilowa równowaga zostanie zachwiana. [video-browser playlist="716562" suggest=""] Scenarzyści zauważyli chyba, że z nowymi pomysłami idzie im ostatnio jak po grudzie, więc w 10. odcinku postanowili spojrzeć w przeszłość i dokonać małego recyklingu, czyli przypomnienia widzom o Neolucjonistach. Wątek ten zginął śmiercią naturalną po (już nie tak naturalnym) pozbyciu się dr. Leekiego, którego powrót jest dużym zaskoczeniem na plus. Neolucjoniści zawsze wydawali mi się bardziej przerażający od Proletarianów, tak dosłownych w swoim szaleństwie, i myślę, że przy odpowiednio budowanej historii można z tego motywu zrobić coś zajmującego. Bohaterem drugiego planu w History Yet to Be Written jest Ferdinand z Topside (grany przez absolutnie genialnego Jamesa Fraina). Sceny z nim to prawdziwe perełki. Ta postać jest tak umiejętnie prowadzona, że widzowie nie mają pojęcia, co może zrobić za chwilę - i to jest jej największym atutem. Tak jak w Insolvent Phantom of Tomorrow Ferdinand irytował, ponieważ nie miał zbyt wiele do powiedzenia i odegrał typową rolę czarnego charakteru, tak w finale sprawił, że z chęcią będę oglądać go w przyszłym sezonie. Narzekałam na trójkąt Cosima-Delphine-Shay i scenarzyści chyba również zauważyli, że nie jest to najlepszy z wątków, więc postanowili go definitywnie i dramatycznie zakończyć. Scena śmierci Delphine została napisana tak melodramatycznie, że choć lubię tę postać, nie mogłam potraktować tego do końca na serio. Motyw zamachu w pustym podziemnym parkingu powinien chyba trafić na listę pomysłów zakazanych, zaś scenarzyści być zmuszeni do płacenia kar finansowych, ilekroć go wykorzystają. Według zapowiedzi Delphine ma już nie wrócić do serialu (chociaż w "Orphan Black" już nie takie rzeczy się działy, zaś twórcom nie należy ufać). Z jednej strony trochę szkoda, ponieważ na początku sezonu oglądanie jej przemiany było przyjemnością, z drugiej można odczuć ulgę, bo z biegiem wydarzeń zmieniała się w psychopatyczną byłą dziewczynę, a to nigdy nie jest dobry rozwój postaci. Czytaj również: Powstanie 4. sezon serialu „Orphan Black” "Orphan Black" w finale domyka wątek genomu i być może projektu Castor oraz otwiera kilka nowych, które sprawiają, że mimo pewnych tegorocznych wpadek z ciekawością będę wyczekiwać kolejnego sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj