"Orphan Black" zaczyna podejmować złe decyzje fabularne. W 3. odcinku postanowiono skupić się na wątku Marka i Gracie, którzy pod koniec zeszłego sezonu uciekli spod władzy Proletarianów. Ta historia nigdy nie była ani porywająca, ani angażująca emocjonalnie, więc budowanie wokół niej całego odcinka jest pomysłem nietrafionym. W Formalized, Complex, and Costly – wyłączając fakt odkryty przez Cosimę pod koniec odcinka – nie zdarzyło się praktycznie nic, czego nie można było przewidzieć i co byłoby istotne dla całej historii. Scenarzyści "Orphan Black" najwyraźniej postawili sobie za punkt honoru zabijanie co tydzień jednego męskiego klona. Tym razem padło na Marka (bo chociaż jego ciała na ekranie nie zobaczyliśmy, to chyba możemy spokojnie założyć, że nie żyje). Coraz mniej sensu widzę w przedstawianiu widzom historii klonów z projektu Castor, skoro wciąż są zabijani i widzowie nie mają szansy nie tyle nawet ich polubić, co chociaż wyrobić sobie na ich temat opinii. Przez to, że właściwie wcale ich nie poznajemy, wszyscy wydają się tacy sami, a tym samym nieinteresujący. Wydaje się, że twórcy założyli, iż wąsy czy blizna są wystarczającymi czynnikami, które uczynią poszczególne męskie klony unikalnymi, nie poświęcono zaś czasu na pogłębienie portretu psychologicznego każdego z osobna. Trudno jest nawet zapamiętać ich imiona, ponieważ zwyczajnie zlewają się w jedno. Dodatkowo pozbycie się Marka sprawiło, że twórcy zmarnowali potencjalnie ciekawy wątek, jakim jest odkrywanie motywacji klona, który w końcu stał się interesujący przez swoje wewnętrzne rozdarcie. Wygląda to trochę tak, jakby scenarzystom po prostu nie chciało się budować kolejnych unikalnych charakterów, więc zabijają postacie przy każdej nadarzającej się okazji. [video-browser playlist="693743" suggest=""] "Formalized, Complex, and Costly" to nie tylko nudny wątek Marka i Gracie, ale także kompletnie oderwana od całej opowieści historia Alison, która rozpoczęła z mężem swój dilerski biznes i sprzedaje potencjalnym wyborcom własnoręcznie robione mydło z małym dodatkiem. Nie przeczę, dobrze się to ogląda, jednak brak powiązania z fabułą jest irytujący. Z jednej strony Alison w końcu ma to, czego pragnęła – normalność (co prawda względną, jednak w świecie Hendrix można uznać tę sytuację za tak normalną, jak tylko się da), ale do czego to prowadzi, skoro scenarzyści nie angażują ją w akcję? Na razie sceny z Alison w sezonie 3. są zwykłymi epizodami, które nic nie wnoszą. Sarah i Art znów pracują razem i jest to jeden z niewielu wątków w tym odcinku, które można oglądać z przyjemnością. Wciąż zmieniająca się dynamika tej pary zawsze była prowadzona ciekawie, jednak wyznanie Arta o jego uczuciach do Beth według mnie jest krokiem niepotrzebnym. Co prawda w jakiś sposób wyjaśnia nieustanną chęć pomocy Sarah, jednak trochę rozczarowuje, ponieważ jest zbyt banalny. Już zaczynają się porównania Sarah i Beth, co może prowadzić do jeszcze banalniejszego rozwiązania. Scenarzyści, nie idźcie tą drogą. Czytaj również: Powstanie 4. sezon serialu „Orphan Black” "Orphan Black" w 3. odcinku rozczarowuje. Podejmowane są nietrafione decyzje fabularne, które do niczego nie prowadzą. Role Alison, Cosimy, Heleny i Rachel są zredukowane do minimum (chociaż trzeba przyznać, że „sekcja” Setha w wannie Felixa jest świetnie skonstruowanym groteskowym momentem), zupełnie jakby twórcy nie mieli pomysłu na te postacie, zaś męskie klony robią się coraz mniej intrygujące, a coraz bardziej irytujące. Rada dla twórców na kolejne odcinki: mniej zabijania, więcej myślenia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj